[Antologia] Skazani na Strefę

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

[Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Trikster w 05 Gru 2014, 11:46

Ja również udostępniam Wam swój tekst wysłany na konkurs Fabryki Słów. Opowiadanie jest dość długie i nie było weryfikowane po 31 sierpnia, co oznacza, że wysyłam je w stanie takim, jakim dostało je wydawnictwo (as-is). Zdaję sobie sprawę, że nie jest to najlepszy kawałek literatury, jaki zdarzyło Wam się czytać, ale jest to moja pierwsza próba zmierzenia się z pisaniem twórczym. Tak czy inaczej, wszelkie uwagi mile widziane.

Część pierwsza:


:

######
DECRYPTION: SUCCESS
CODE: BINARY
INIT. TRANS. (BIN->CYR)
„…białkowych, jakiej dokonano na gatunkach zamieszkujących habitat Strefy, jednoznacznie wskazuje na ich naturalne, tj. biologiczne, pochodzenie. Istoty zarówno roślinne, jak i zwierzęce, jakie znaleźć można na tym obszarze, posiadają, co prawda, zdecydowanie odmienne cechy charakterystyczne, lecz w wyniku konwergencji doszło do daleko idącej uniformizacji, być może na skutek bardzo specyficznego doboru naturalnego i przyspieszonej replikacji w środowisku poddanym niebagatelnym zmianom. Najbardziej jednakże zaskakującym odkryciem była zbieżność genotypowa endemicznych dla Strefy gatunków z gatunkami powszechnie spotykanymi w świecie zewnętrznym. Prowadzi to do wniosku – na co brak wyczerpujących danych, przez co zadowolić się nim musimy jako hipotezą – że jedynym czynnikiem wyróżniającym biosferę Strefy są cechy fenotypowe. Najbardziej zadziwiającym przykładem tego zjawiska jest atrofia neuroreceptorów, przyczyniająca się…
#######
DATA CORRUPTED

– Zaraz możemy iść.
– Dopiero? Kończ się opie*dalać, musimy się pospieszyć. Zaraz może się tu zrobić nieprzyjemnie.
– No dobra, dobra, bez nerwów. Daj mi moment.

Łatwo przyszło… Miejmy nadzieję, że równie łatwo pójdzie.

Faktycznie, sprawa wydaje mi się na tę chwilę dziecinnie łatwa, niewarta poczynionych przygotowań. Idźcie, włamcie się, ukradnijcie dane. Cóż może być prostszego?

Kopiowanie danych na EHD trwa dosłownie sekundy – nie bez przyczyny wyposażono nas w sprzęt najnowszej generacji. Takich cacek nie uświadczysz w powszechnym obiegu. Co prawda program nie zdołał przekonwertować wszystkiego, najwyraźniej komp nie był w tak dobrym stanie, jak mówili, albo to jakieś niedomagania samego urządzenia. W tym momencie trudno stwierdzić, potrzebna by była dalsza analiza – najlepiej w bezpieczniejszym miejscu. Ale muszę ich pochwalić. Widać, że zależy im na powodzeniu misji i trudno się w sumie dziwić – ktokolwiek, kto wywali tyle kasy, będzie chciał, żeby ta się zwróciła w jakiejkolwiek perspektywie czasowej. Im bliższej, tym lepiej.

Teraz najmniej przyjemny moment: przechylam szyję w dół, zamykam oczy i zaciskam zęby. Wiem, że będzie boleć. Szybkim ruchem wyjmuję złączę. Czemu, ku*wa, nie dali mi miejscowych anestetyków? Dranie. Dam głowę, że specjalnie chcieli mnie wkurzyć. Drobny dyskomfort spowodowany bólem nie wpłynie na powodzenie misji, a w ten sposób mogą mnie ukarać za niesubordynację. Na moje nieszczęście nie za bardzo mogę złożyć na nich skargę – i tak w dupie mają moje dobre samopoczucie. Chwilę potrwa, zanim dojdę do siebie. Najgorszy jednak nie jest ból, lecz fakt, że choćby na sekundę muszę opuścić mój świat. Nawet świat tak ubogi, jak na tym starociu, do którego mieliśmy się podłączyć, przewyższa to, co czeka mnie w rzeczywistości. Już nie mówiąc o tym, co odczuwasz, jak buszujesz po najbardziej zaawansowanych maszynach, szczególnie jeśli te są podłączone do sieci. Ale o tym muszę zapomnieć, w najbliższej przyszłości nie ma szans, żeby ktokolwiek dał mi dostęp. Jak tylko by mi się udało… No tak, głód VR. Przestawić się z powrotem na zewnętrze tym ciężej, im pragnienie mocniejsze. Koniec tego dobrego, już. Spokój.

Z własnej woli wycofuję się więc ze swojego naturalnego środowiska. Gwałtowne odłączenie zawsze wywołuje uczucie wyobcowania i wyabstrahowania. To nie tylko miałka niepewność, co jest rzeczywiste, a co wirtualne, ale przede wszystkim niechęć i brak woli powrotu. Mój prawdziwy świat czeka na mnie właśnie tam, po drugiej stronie ekranu, w domenie cyfr, kodów i szyfrów, tam, gdzie fizycznie stopa człowieka nigdy nie postanie. A tutaj? Tutaj to ja jestem ciałem obcym, elementem całkowicie nieprzystającym, agresorem. Jeśli jednak chcę przetrwać, muszę się przystosować.

Lata doświadczenia w fachu nauczyły mnie, że najlepszym sposobem na wymuszenie w sobie akceptacji i zaadaptowanie się jest uświadomienie sobie swojego otoczenia.

Zdejmuję okulary cybernetowe. Wokół mnie ciemność. Żarówki albo się spaliły, albo zostały przez kogoś – albo przez coś – stłuczone. Na podłodze, po której chodzi Jack, chrzęści szkło. Śmierdzi pleśnią, a przede wszystkim kurzem. Nic w tym dziwnego, w pomieszczeniu nie było nikogo od wielu lat. Powietrze stoi, najpewniej agregat prądotwórczy zasilający wentylację nie był w stanie się zainicjować po krótkotrwałej awarii wywołanej przez Trzecią Emisję. Wytężam wzrok, ale jedynym, co udaje mi się zauważyć, jest poświata promieni słonecznych w oddali. Czekam. Oczy powoli się dostosowują. Dochodzą do mnie kształty zbutwiałych i zardzewiałych mebli walających się bezładnie po podłodze, widzę stare, pożółkłe papierzyska, pozostałości gazet, którymi mieszkańcy zaczytywali się w przededniu ewakuacji, długo po Drugiej Katastrofie. Na stole leżą szklanki z zaschniętą herbatą i kawą, obok stoi niewielka, zardzewiała lampa. Dziwi mnie jedynie, że pomimo brudu wszystko jest uporządkowane, z premedytacją pozostawione na swoim miejscu, że nawet kurz jest idealny, jakby ktoś specjalnie go tam położył, żeby pomieszczenie wyglądało na stare i porzucone. Wymyślna scenografia z rekwizytami dostosowanymi do realiów historycznych. Odnoszę wrażenie, że ktoś specjalnie zorganizował to wszystko na naszą wizytę. Mam nadzieję, że się mylę.

Zbieram pospiesznie swój sprzęt, w tym EHD, pakuję wszystko ostrożnie do pojemników z włókna szklanego (rzekomo chronią przed wyładowaniami elektromagnetycznymi, ale chyba nikt tego dokładnie nie badał w Strefie) i jeszcze raz rzucam okiem na swój dobytek. Czego tu nie ma? Stuningowany laptop będący nadajnikiem-odbiornikiem. Przenośny deszyfrator. Zestaw kabli. Wirtualny interfejs. Substancja nawilżająca (i jednocześnie przeciwbólowa) umożliwiająca podłączenie do kompa. Niezbędnik hakera. I ostatni element: neurohardware, czyli ja. Na samą myśl o tym odzywa się piekącym bólem stara rana na karku. Ślad po wszczepie i moim dawnym życiu. Inwazyjna operacja (lekarz, znieczulenie i krew, dużo krwi), wprowadzenie ciała obcego, ciekłego bionano, bezpośrednio do kręgosłupa, a potem długi i cholernie bolesny proces restrukturyzacji tkanek, żeby dostosować organizm do nowej funkcji: żywego komputera. Nowy typ impregnacji, poprzedzony śmiercią starej powłoki i otwierający drogę dla bardziej zaawansowanej formy życia, mariażu maszyny i człowieka.

Co ja tu w ogóle robię? Strefa jest śmiertelnie niebezpieczna dla modyfikowanych ludzi jak ja, zaimpregnowanych, a największe zagrożenie przedstawia dla nas emisja. W takich momentach zazdroszczę „cyborgom”, jak się w moim socjolekcie określa ludzi posiadających zrobotyzowane części ciała, Jackowi z cybernetycznymi kończynami i Takeshiemu ze zaugmentowanymi gałkami ocznymi. Ich robotyczne protezy czy narządy – cuda techniki współczesnych nauk stosowanych, wykonane z najnowocześniejszych komponentów metalowych, synt-polimerowych i technologicznych – pod wpływem silnego impulsu elektromagnetycznego ulegają natychmiastowej awarii i nie nadają się do użytku aż do momentu wymiany przepalonych obwodów. Nie można rzecz jasna ignorować zwyczajnych efektów emisji, skażenia promieniotwórczego, ataku psionicznego i ogromnej temperatury, ale istnieje pewne prawdopodobieństwo, że nawet po trafieniu przez emisję uda się odratować zmodyfikowany narząd i jego użytkownika. Z oczywistych względów nie dotyczy to tych, którzy mają sztuczne serca, ale stanowią oni niewielki odsetek ogólnej populacji cyborgów.

Z kolei zaimpregnowani, globalnie rzecz ujmując, znajdują się w znacznie gorszej sytuacji. A to dlatego, że cały nasz organizm, każda część nas, bez wyjątku, jest kompozytem elementów biologicznych i mechanicznych. Nie ma choćby jednej komórki, której impregnacja by nie dotknęła i nie zmodyfikowała. Jeśli u cyborgów emisja wywoływała awarię jednej kończyny czy jednego narządu, który został poddany robotyzacji, my – dotknięci mocnym impulsem elektromagnetycznym – umieramy natychmiast. Choć nie do końca jest to adekwatne określenie – umiera każda komórka naszego organizmu, wszystkie czynności biochemiczne ustają w błyskawicznym tempie. Nagle po prostu nie oddychasz, serce przestaje ci bić, mózg przerywa wysyłanie impulsów nerwowych. Paskudna śmierć. Przynajmniej patrząc z zewnątrz, bo umierający nic nie czuje, zwyczajnie wyłącza się. Nie pomaga ukrycie się głęboko pod ziemią, w pospiesznie zbudowanej lepiance czy nawet w bunkrze przeciwatomowym. Emisja dopada nas niezależnie od tego wszystkiego. Większość z nas unika więc Strefy jak ognia.

– Co się guzdrzesz? Dupa w troki, spadamy stąd.

Fakt, Jack ma rację. To nie pora na użalanie się nad sobą i rozterki egzystencjalno-filozoficzne.

– Wybacz, Jack. Pędzę.

Rozglądam się po raz ostatni po pomieszczeniu. Manatki zwinięte, łup zabezpieczony. Patrzę tęsknie na komputer. Chyba nie będzie przesadą, jeśli powiem, że uratował mnie przed zapaścią i zespołem abstynencyjnym – jeszcze dzień, dwa, a byłoby ze mną naprawdę źle. Drgawki, trudności z oddychaniem, wymioty, biegunka i masa innych symptomów na pewno nie zwiększyłyby naszych szans na przeżycie w Strefie. Dlatego warto mu za to podziękować.
Zdejmuję z biurka lampę i kilkoma mocnymi uderzeniami rozbijam na kawałki zewnętrzną pokrywę kompa. Nie z całej siły, żeby nie pokiereszować wnętrzności. Jak tylko udaje mi się dostać do środka, ostrożnie wyciągam pożądany element. Choć trochę zakurzony, procesor zachował się w dobrym stanie. Tutaj nikomu już się nie przyda, nie wiadomo zresztą, ile prądu tu zostało i na jakiej zasadzie funkcjonuje on w Strefie, a mi będzie służyć jako pamiątka.

Przechodząc prędko krętymi korytarzami, wychodzimy z zaduchu pomieszczenia na zewnątrz. Oczy atakowane są wiązką fotonów, w odruchu bezwarunkowym odwracam się od źródła światła i pozwalam siatkówce dostosować się do zmieniających się warunków. Wzrok po chwili ponownie staje się zdatny do użytku. Baza wojskowa przebrana za tymczasowe osiedle. Żadnych symboli, insygniów, nazw. Niezła konspira. Obejmują ją linie wysokiego napięcia wkopane wystarczająco głęboko, żeby nie rzucały się w oczy. Ktoś musiał się naprawdę postarać i napracować, żeby miejsce było niewykrywalne dla satelity, trudne do odnalezienia dla kogoś nieobeznanego z terenem i całkowicie odgrodzone od świata zewnętrznego. Brak hangarów, czołgów, helikopterów, nic z tych rzeczy. Garaż tylko jeden, najpewniej na ciężarówkę, w oddali widnieją dwa prymitywne baraki, sklecone naprędce z najtańszych, bo zapewne lokalnych, materiałów. A przede mną stoi jeszcze równie prowizoryczny budynek z drewna, największy z nich wszystkich, ale równie niezadbany i niechlujnie wykonany. Jedynie to miejsce, z którego właśnie wyszliśmy, miało przetrwać. Wszystko inne robione było tylko po to, żeby ukryć faktyczny cel powstania osiedla.

Bezludna, sielska niemal okolica, dzikie chaszcze. Zadupie. Całkowicie nieskażone ludzką obecnością, bo nawet bliskość byłej elektrowni w Czarnobylu nie jest w stanie zmienić pierwotnego charakteru tego krajobrazu. Zresztą ostatnie oznaki katastrofy, przynajmniej tej z osiemdziesiątego szóstego, zanikły już dawno temu. Na pierwszy rzut oka Strefa wygląda zupełnie normalnie, przywodzi na myśl moje rodzinne strony, i nic, absolutnie nic, nie wskazuje na to, że jest to jeden z najbardziej niebezpiecznych dla człowieka terenów na Ziemi.

Powietrze jest ciężkie, jakby zbierało się na deszcz. Ciemne chmury powoli zmierzają w naszym kierunku, jednak nic na niebie nie sugeruje emisji. Można chwilę odetchnąć.

Przed nami rozpościera się rozległy las sosnowy, upstrzony czerwienią, kolorem całkowicie nienaturalnym, surrealistycznym niemal. Nie jest jednak tak, że las jest martwy; on zdecydowanie żyje, oddycha, jego serce bije mocno, choć nie mam pojęcia, jak jest to możliwe. Brak możliwości wytwarzania chlorofilu musi być rekompensowany innymi mechanizmami zdobywania pożywienia. Pasożytnictwo? Jeśli tak, to na czym ten las pasożytuje? Czy może coś kompletnie innego, jakiś nieznany do tej pory proces, właściwy tylko drzewom w Strefie? Czy wręcz zupełnie odmienna forma życia, pozbawiona ściśle określonej morphe i dostosowująca się do panujących warunków zewnętrznych; ciało stałe w stanie ciekłym? Każda z tych hipotez została już postawiona, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek znał odpowiedź na to pytanie; trudno mi nawet dochodzić, czy ktokolwiek próbował to empirycznie sfalsyfikować. Strefa nie robi nic, żeby zaspokoić naszą ciekawość, a pytania i wątpliwości mnożą się z każdym krokiem.

Stan permanentnej jesieni. Pięknie i strasznie zarazem, choć z pozoru całkiem normalnie, pomijając rzecz jasna pewne niezwykłe przypadłości. W końcu to Strefa. Nie można tutaj na chwilę zapominać, że nawet najdrobniejsze potknięcie, moment nieuwagi, nieostrożność mogą zakończyć się śmiercią. Zagrożenia w Strefie przyjmują zupełnie inną postać niż te w zewnętrznym świecie, chociaż czasem to człowiek jest najbardziej niebezpiecznym czynnikiem w tym odludnym miejscu.

Uzmysławia nam to Takeshi, pojawiając się dosłownie znikąd, jakby specjalnie chciał nas wystraszyć. Ale, jak zwykle, ze strachu skaczę tylko ja. Za to Jack wykrzywia usta w szyderczym uśmiechu. Pieprzeni najmole.
Jutro wyruszamy w kierunku bazy. Bazy… To z całą pewnością nie jest moja „baza”. Nikt mnie nie pytał o zgodę, czy chcę uczestniczyć w całym tym pieprzonym przedsięwzięciu; nikt na mnie tam nie czeka ani nie będzie wyglądać mojego powrotu. Ale zadanie wykonane, częściowo przynajmniej. Pozostaje mieć nadzieję, że informacje zapisane na EHD okażą się wystarczająco łakomym kąskiem, żeby wykreślić z rejestru jakąkolwiek wzmiankę o moim długu wobec tych oprychów.

Mitsubishi Dentsu.


Część druga:

:

######
„…okresowych wyładowań typu elektromagnetycznego, które odpowiedzialne są za nieskuteczność jakiegokolwiek sprzętu elektrycznego na rzeczonym obszarze w perspektywie długoterminowej (w wyniku oddziaływania promieniowania indukowany jest impuls elektromagnetyczny zadający poważne uszkodzenia urządzeniom elektrycznym). Wyładowania te, zwane emisjami lub zwarciami, według najbardziej popularnych w środowisku strefologów opinii, stanowią efekt hemostatyczny, a więc ich celem jest samoregulacja parametrów biologicznych w środowisku Strefy, a także likwidacja czynników zewnętrznych zaburzających wewnętrzną równowagę. Jeśli faktycznie tak jest, jeśli emisjom można przypisać konkretny cel, świadczyłoby to o tym, że noosfera jest nie tyle odrębną sferą kuli ziemskiej, co błędnym określeniem na całkowicie nowy gatunek samoświadomego organizmu. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy mamy tu do czynienia z lokalną technologiczną osobliwością, czy może z nadturingowym…”
######

Siedzę sobie na parapecie jednego z domków. Rześkie powietrze poranka aż podrywa mnie do działania, ledwo widoczne promienie słońca prześwitujące przez ścianę lasu spadają na trawę i chwasty rosnące sielsko przy baraku. Lekki wiatr muska moją twarz, na niebie nie ma choćby jednej chmurki, pogoda jest wspaniała. Można by sobie wyobrazić nawet krakanie wron, ćwierkanie wróbli, kumkanie żab i śpiewy cykad. Ujadanie psów, miauczenie kotów. Tu sklep, tam przedszkole. Tędy codziennie przechodzą ludzie w drodze do domu i szkoły, tamtędy jeżdżą za miasto po większe zakupy. W tamtym miejscu stoi młyn, w którym ludzie sami wytwarzają mąkę na swój chleb. Dalej znaleźć można park, gdzie zakochani udają się na spacer, rzekę, w której można łowić ryby, las pełen grzybów i dzikich zwierząt prowadzących niezależną od człowieka egzystencję. Ludzie mieszkają tu, żyją i umierają. Zupełnie zwyczajna okolica i takie też życie.

Niestety to tylko stek bzdur mający podnieść mnie na duchu. Jestem w Strefie Wykluczenia, na której człowiekowi udaje się przeżyć średnio jeden dzień, a liczba ofiar przekracza wszelkie wyobrażenie. Nikogo ani niczego tu nie ma, ludzkość opuściła to zapomniane przez boga miejsce całe lata temu; jeśli jednak ktoś będzie miał nieszczęście spotkać tu cokolwiek, co chociaż w pewnym stopniu będzie można uznać za żywe, to według wszelkiego prawdopodobieństwa celem takiej istoty będzie eksterminacja nieproszonego gościa, brutalne wyparcie szkodliwego elementu obcego. Tutaj to my jesteśmy brudem, rakową naroślą na tkance przyrody, włóczęgami, którzy znaleźli się na terytorium objętym we władanie przez bardzo zazdrosnego posiadacza i którzy nie mają innego wyjścia, jak wędrować dalej, bo nie ma tu dla nich miejsca. Tak najpewniej postrzega nas sama Strefa; oczywiście, jeśli można przypisać jej jakąkolwiek świadomość i wolę, co też – jak niemal wszystko, co wiemy lub myślimy, że wiemy o tym miejscu – stoi pod znakiem zapytania.

Przynajmniej sen okazał się względnie bezproblemowy. Po wielogodzinnej operacji ekstrakcji danych postanowiliśmy zostać na noc w kompleksie badawczym. Jeden z baraków był w całkiem niezłym stanie. Miał nawet zdatne do użytku łóżka polowe, choć pod żadnym pozorem nie można uznać, że warunki oferowały jakikolwiek komfort. Zapach pleśni, kurzu, brak toalety, nieznana okolica, a przede wszystkim miecz emisji wiszący nad moim karkiem nie składały się na poprawę mojego samopoczucia. Hakowanie jest jednak niezmiernie męczące, więc sen złapał mnie szybko i niezauważalnie.

Wykorzystując chwilę wolnego po pobudce, wertuję abstrakty artykułów naukowych, jedyną część danych, jaką jestem w stanie w pełni odcyfrować i zrozumieć. Czego tutaj nie ma? „Psioniczne oddziaływanie artefaktów”, „Czynniki mutagenne – geneza, istota i wpływ”, „Antropologiczna analiza stalkerstwa”, wszystko to już jest znane wszem i wobec, starocie jakieś, żadnych nowinek, teksty te mają jedynie wartość historyczną. Sugeruje to, że kompleks badawczy funkcjonował w czasach przed Trzecią Emisją, a więc większość informacji już dawno się zdezaktualizowała. Nie chodzi o to, że zmienił się radykalnie paradygmat w strefologii, że nauka rozwija się w parunastu kierunkach naraz, przez co nikt nie jest w stanie racjonalnie się ze sobą porozumieć, że przedstawiane są inne teorie analizujące te same zjawiska. Problem polega raczej na czymś zupełnie przeciwnym: nie są obecnie prowadzone żadne obserwacje Strefy, nie mamy nowych faktów empirycznych, które pozwoliłyby nam zweryfikować naszą wiedzę i postawić bardziej adekwatne hipotezy. Nie można więc w ogóle mówić o czymś takim jak paradygmat i nic nie zapowiada, żeby miało się to w najbliższej przyszłości zmienić.

Jedyne wiarygodne dane, jakie mamy, pochodzą sprzed wielu lat, sprzed Trzeciej Emisji, kiedy Strefa nie była jeszcze tak złowroga; wtedy też powstało najwięcej pożałowania godnych teoryjek, chleb powszechni pseudo-naukowców toczących swoje jałowe spory, zafałszowujących dane, naginających fakty, kłamiących w żywe oczy, żeby tylko dobrać się do korporacyjnego koryta. Ale też z tego okresu pochodzą jedyne rzeczowe informacje, które posiadamy na temat Strefy, o anomaliach, mutantach i innych osobliwościach, które w ograniczonym stopniu mają zastosowanie również dziś. A teraz? Aktywnych strefologów można policzyć na palcach obu rąk, nie organizuje się już konferencji, byli stalkerzy będący często głównym źródłem informacji i danych są dziś stetryczałymi starcami i zdecydowanie preferują spotkania przy piwie niż wędrówki po Strefie. Co też więc takiego może znajdować się na tym dysku, że Mitsubishi Dentsu zorganizowało tę operację?

Mam pewne tropy. Głęboko, ukryty za zaawansowaną architekturą bezpieczeństwa, firewallem, licznymi warstwami ochronnymi, które bardzo aktywnie starały się ograniczyć mój dostęp do poszukiwanych przeze mnie informacji, udało mi się odnaleźć jeden wyróżniający się klaster danych. Zwrócił on moją uwagę tylko dlatego, że był kompletnie przeciętny i to ta jego przeciętność i zwyczajność w otoczeniu bitowych fortec była jego najbardziej uderzającą cechą. Co prawda, na wyposażeniu nie było profesjonalnego deszyfratora, więc trzeba było sobie radzić bardziej chałupniczymi metodami. Nawet jednak w takich warunkach dzięki odrobinie wprawy i pomyślunku można osiągnąć pewne efekty. Zupełnie jak w mechanice, tu popukasz, tam dokręcisz i viola, gotowe. Różni się tylko sposób przekazywania komunikatów w świecie, w którym się obracasz, zasada pozostaje niemal ta sama.

Nie poszło idealnie. System wyrzucił mnie już w początkowej fazie dekrypcji, odciął łącze i ustanowił kolejne powłoki firewalla, które bardzo skutecznie uniemożliwiały mi powrót. Udało mi się tylko dotrzeć do wyizolowanych komórek, jednak większość z nich nie zaprezentowała żadnej sensownej informacji. Poza jedną. Obejmowała ona jedno słowo, przypadek nieokreślony, więc trudno dociec, czy jest to część składowa większej całości, czy sama całość: pisane wielkimi literami „EMISJA”. Nie wiem. Historia wielkich emisji jest już dokładnie opracowana i taka wiedza nie ma teraz niemal żadnej wartości. Zastosowania bojowe emisji? Brzmi znacznie lepiej, ale wszyscy wiemy, po tylu różnorodnych eksperymentach, że próba wykorzystania poza Strefą tworu, który swoją genezę ma w Strefie, musi zakończyć się fiaskiem. Możliwych wersji są tysiące. A może to w ogóle jakaś podpucha, przeznaczona tylko po to, żeby stanowić zasłonę dymną dla zdecydowanie bardziej tajnych danych? Zbyt to wszystko enigmatyczne i niepewne, żeby warto było przejmować się moimi własnymi wyobrażeniami na ten temat.

– Zbieraj się, musimy iść.

To znowu Jack. Ma rację, w końcu jest ranek, a czas leci nieubłaganie, kolejne zwarcie zbliża się wielkimi krokami. Na całą operację przeznaczono dwa dni. Nie możemy jednak pozwolić sobie na opieszałość – biorąc pod uwagę nieregularność występowania emisji, możemy spodziewać się wyładowania praktycznie w każdej chwili. Jest to też główny powód, dla którego Strefa jest zasadniczo obszarem martwym. Poziom niebezpieczeństwa jest po prostu zbyt wysoki, żeby komukolwiek opłacało się wysyłać swoich ludzi na pewną zgubę. Już dawno minęły czasy stalkerów, ekspedycji naukowych, operacji wojskowych. Zdarzają się, co prawda, odosobnione przypadki będące odstępstwami od tej reguły – głównie szukający szczęścia stalkerzy, ale według najświeższych wieści żaden z nich nie wrócił z wyprawy w głąb Strefy. Ogólnie panuje finansowa i informacyjna posucha, więc nie zdziwiłoby mnie, gdybyśmy byli pierwszymi ludźmi, którzy postawili stopę w samej Strefie od paru tygodni.

Odrywam się od lektury, wyjmuję EHD ze swojego lapka, odłączam się z sieci. Znowu to nieprzyjemne uczucie powrotu i oderwania. Swędzi, piecze. Pierwszy raz od wielu lat krwawię po wyjęciu kabla. Stary sprzęt w kompleksie czy może Strefa tak wpływa na mój zintegrowany z implantem krwioobieg? Znowu jakieś komplikacje. I ten cholerny ból, jakby ktoś mi naciskał wszystkie nerwy – dyskomfort, o jakim pojęcie ma tylko haker.

Przed podróżą należy najpierw napełnić żołądek. Wyjmuję z odmętów plecaka konserwę i pajdę chleba, podgrzewam płyn za pomocą bezpłomieniowego podgrzewacza, zalewam kubek wypełniony mieszaniną śmieci, jakimi się codziennie faszerujemy: syropu glukozowo-fruktuzowego, tłuszczu utwardzonego i glutaminianu sodu. Zupka instant. Prowizoryczne śniadanie i obiad w jednym. Smakuje jak gówno, ale nie mogę wybrzydzać, bo alternatywą jest zawsze śmierć w Strefie. Trzeba zapewnić ciału dostęp do pokładów węglowodanów – przydadzą się podczas ucieczki przed mutantem i pozwolą wydostać się z wciągającej cię anomalii. A więc zaciskam zęby i wmuszam w siebie pokarm. Szykuje się długa droga bez postoju i trudno przewidzieć, na co się natkniemy.

Spokojnie wkładam ubranie, najnowocześniejszej generacji kombinezon wykonany z elastycznych polimerów, mający zapewnić optymalne warunki do poruszania się w obszarach o podwyższonym poziomie niebezpieczeństwa.
Toporne, naukowe skafandry ochronne już dawno temu przeszły do lamusa. Głównie z tego powodu, że miały niemożliwe do naprawienia wady konstrukcyjne, w związku z czym nie były w stanie ochronić użytkownika przed zagrożeniami powszechnie występującymi w Strefie. Toksyczne gazy dostawały się do środka, dusząc użytkownika, wysoka temperatura topiła je niczym ser w mikrofali… W grę wchodzą tu czynniki, których natury nie zdołaliśmy nigdy poznać, dlatego obecnie korzysta się ze znacznie prostszych rozwiązań. Zmieniła się strategia: jeśli zauważasz niebezpieczeństwo, pod żadnym pozorem nie próbujesz go okiełznać, tylko uciekasz, gdzie pieprz rośnie. Liczy się więc mobilność i widoczność.

Jack i Takeshi już czekają, kiedy wychodzę na zewnątrz. Śmieszy mnie dezaprobata, z jaką na mnie patrzą. To, że tym razem trafili na mnie, nie jest w żadnym stopniu moją winą. W końcu zawsze mogli wybrać inną ścieżkę zawodową. Ich zadaniem jest być moją bronią i zbroją, a nie poganianie mnie wzrokiem. Niech wezmą odpowiedzialność za swoje wybory.

– Cześć, chłopaki – mówię do nich z rozbrajającym uśmiechem. Najlepszym sposobem, żeby kogoś jeszcze bardziej wku*wić, jest uświadomienie mu, że dokładnie wiesz, jaka jest przyczyna jego zdenerwowania, a jednocześnie masz to w głębokim poważaniu. A, niech mają, zirytowali mnie swoim ciągłymi pretensjami.
Takeshi nie jest zbytnio podatny na moje zaczepki, tylko szyderczo parsknął, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia z bazy. Za to Jack… Jack spełnił wszelkie oczekiwania w nim pokładane w stu procentach.

– spierda*aj.

Och, jak uwielbiam tę przewidywalność. Od razu mam lepszy humor.


Część trzecia:


:

Zwiadowca kieruje pochodem. Idzie pewnym krokiem, acz niezbyt pospiesznie – pośpiech rodzi nieuwagę, nieuwaga implikuje prędki zgon. My w bezpiecznej odległości paru metrów. Dzięki temu z jednej strony nie będziemy wchodzić mu w drogę, pozwalając mu na spokojną inspekcję otaczającego terenu, a z drugiej będziemy w stanie zatrzymać się w momencie, kiedy on uzna to za stosowne i wyda taki rozkaz.

– Łysica na jedenastej, pięć metrów czterdzieści. Spalacz na drugiej, jedenaście metrów siedemdziesiąt pięć. Wyżymaczka na dwunastej, trzydzieści metrów piętnaście. Skręt w lewo za trzynaście metrów. Prosto dwanaście metrów. Stop.

I tak cały czas, jak jakaś pieprzony program automatycznej nawigacji. Takeshi prowadzi nas bezuczuciowo przez najniebezpieczniejszy obszar na Ziemi, jakby to był poranny spacerek z psem.

Pełna automatyzacja. Żadnych mutr, żadnych śrub. Żadnej magii czy mistycyzmu. Brak poczucia zagrożenia, niepewności, zastanowienia, oczekiwania, ale brak też typowego dla stalkerów starej daty szacunku dla nieznanego, pozaludzkich sił, które wzięły Strefę w posiadanie. Instynkt, szósty zmysł czy jakkolwiek byśmy nazwali ten dryg, który tylko stalker może w sobie wyrobić po wieloletnim zmaganiu się z dziką fizyką i biologią Strefy, zostaje zastąpiony przez software. To programowanie odpowiada za wizualną identyfikację wszelkich zagrożeń o anomalnej naturze, przekazywanie informacji o zidentyfikowanych zagrożeniach do mózgu i kierowanie impulsami nerwowymi w taki sposób, żeby do nadludzkich wymiarów wzmocnić szybkość reakcji na bodźce zewnętrzne. Jasne, bez człowieka soft byłby bezużyteczny, ale patrząc na Takeshiego, odnoszę wrażenie, że hardware pełni tutaj rolę pomocniczą, że bez odpowiedniego oprogramowania jest tylko pustą wydmuszką, pozbawionym racji bytu mięsem. Że technika zastąpiła człowieka.

Oto stalker nowej generacji.

Nie jest to cyber-stalker, o którym roiło się przez jakiś czas, całkowicie zmechanizowany bot służący do prowadzenia badań na obszarze wokół Czarnobyla. To coś znacznie lepszego, bo dostosowanego wprost do warunków panujących w Strefie i zaprogramowanego do bezlitosnej eliminacji obiektów, które system uznał za przedstawiające niebezpieczeństwo. Żeby zbadać, trzeba zniszczyć, podporządkować, uczynić swoim. Zwycięstwo ludzkości nad naturą. Hura.

Dawni stalkerzy przewracają się w grobach.

Pogoda popsuła się. Niebo pokryło się gęstymi chmurami, za którymi wstydliwie kryje się słońce. Drobna mżawka wnet przerodziła się w sążnisty deszcz. Grunt nasiąkł wodą, przez co chodzenie stało się dość problematyczne, nasza prędkość diametralnie spadła, a przez gąszcz spadających kropli trudno było rozeznać się w terenie. Zdecydowaliśmy się zarządzić postój.

Każdy członek naszej drużyny dostał inny ekwipunek. Mi w udziale przypadł, wiadomo, sprzęt hakerski, który swoje waży, a przede wszystkim zajmuje tyle miejsca w plecaku, że poza prowiantem i pewnymi podstawowymi przyborami nic już się w nim nie mieści. Jack odpowiada za ochronę – jak na prawdziwego najemnika przystało, posiada broń na każdą okazję i na każdego przeciwnika. No, może bez przesady, ale nie zmienia to faktu, że chodzi obwieszony giwerami jak choinka. Z kolei Takeshi został naszym kwatermistrzem, na plecach nosi niewielkich rozmiarów rozkładany namiot z brezentu, przeznaczony właśnie na takie okazje.

Rozpakowywanie poszło bardzo sprawnie, więc zasiadamy w środku i czekamy, aż deszcz ustanie. Nie jest szczególnie wygodnie, ale miejmy nadzieję, że to tylko na chwilę.

Bez większych kłopotów udało nam się przejść spory kawałek drogi, na oko cztery kilometry. Ogółem do pokonania mamy dziesięć, więc prosta arytmetyka wskazuje mi, że pozostało jeszcze sześć. Tempo mamy zadziwiająco wolne – nie możemy pozwolić sobie na pośpiech, bo nawet przy augmentacjach Takeshiego najmniejszy błąd może zakończyć się tragicznie dla nas wszystkich – więc przy dobrych wiatrach dotrzemy do celu w granicach pięciu godzin. To i dużo, i mało. Dużo, bo nikt nie przewidzi, co może się wydarzyć w tym czasie, a biorąc pod uwagę, że znajdujemy się w Strefie, poziom nieprzewidywalności wykracza poza wszelką skalę. Mało, bo skoro ten wcale niemały kawałek przebyliśmy we względnym spokoju, to nie ma żadnego powodu, żeby sytuacja uległa diametralnej zmianie w dalszej części drogi, prawda?

Takeshi wygląda na śmiertelnie zmęczonego, widać, że implanty mocno dają się mu we znaki. Ciężko oddycha, woda (to tylko deszcz czy również pot?) spływa mu strugami z bladej twarzy. Widzę, że ze wszystkich sił stara się ukryć przed nami zmęczenie, ale jego ciężki oddech daje nam do zrozumienia, że to on najbardziej potrzebuje przerwy.

Przelotnie widzę pojedynczą kroplę krwi wypływającą spod jego powiek. Elementarna wiedza medyczna podpowiada, że to symptomy poważnego uszkodzenia lub przeciążenia. Albo organizm odrzuca augmentacje, a jeśli tak jest, to operacja musiała być wykonana stosunkowo niedawno, tak że ciało nie zaakceptowało jeszcze swojego cybernetycznego towarzysza i zaprzęgło system immunologiczny do aktywnego zwalczania agresora, za jaki uznaje implanty. Albo jest to jakaś wada samych wszczepów, które wysyłają do mózgu zbyt wiele informacji na raz, przez co organizm wchodzi w stan lokalnego szoku. Oznaczałoby to, że hardware jest eksperymentalny i nie przeszedł stosownych testów, zanim zainstalowano go u Takeshiego. Nie jest to takie nie do pomyślenia, nie raz słyszało się o podobnych przypadkach. Co w sumie będzie lepszym poligonem doświadczalnym dla modyfikacji przeznaczonych do użytku w Strefie niż właśnie warunki polowe?

– Coś się zbliża.

Bez słowa podnosimy się i czym prędzej pakujemy manatki. Namiot zostaje, bo nie mamy czasu się nim zajmować. Ktokolwiek lub cokolwiek to jest, skrzętnie wykorzystało niesprzyjające warunki środowiskowe, żeby się do nas podkraść. A skoro tak, najpewniej nie ma przyjaznych zamiarów.

Jack wyjmuje strzelbę automatyczną, załadowuje magazynek i jako pierwszy wychodzi z namiotu. Zaraz po nim wyrusza Takeshi, wciąż w nie najlepszej kondycji.

– Czysto.

Teraz kolej na mnie. Lunęło jeszcze mocniej, błyska się. Nie można nie zauważyć, że w tych okolicznościach to my jesteśmy na przegranej pozycji.

– Obiekt znajduje się siedemdziesiąt metrów na południowy zachód. Nie porusza się. Idziemy.

Zostawiwszy za sobą namiot, brniemy przez mokre zarośla i grząski grunt z możliwie największą prędkością. Anomalii na szczęście brak, więc oczy Takeshiego mogą trochę odpocząć.

– Cały czas siedemdziesiąt metrów.

Czyli idzie za nami. Gdyby nie augmentacje nie bylibyśmy w stanie zlokalizować prześladowcy, bo odgłosy jego kroków zagłuszane są przez krople uderzające o poszycie lasu. Zakładając, że to mutant – a w Strefie nie ma innych mieszkańców, trzeba zresztą zakładać najgorsze – to może on namierzyć ofiarę w jakiś kompletnie nieznany nam sposób. Nie ma na świecie zwierzęcia, które w takich warunkach byłoby w stanie ustalić naszą pozycję za pomocą wzroku, węchu czy słuchu. Tylko że tutaj jest Strefa, więc wszelka wiedza, jaką nabyliśmy na Wielkiej Ziemi, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.

– Zniknął.
– Jak to, „zniknął”?
– Straciłem go. Albo oddalił się na ponad sto pięćdziesiąt metrów, albo…

Nikt z nas nie chce nawet myśleć, co może kryć się za tym „albo”; wiemy tylko, że nie wróży to nic dobrego. Musimy mieć się na baczności.

– Jest, czterdzieści metrów od nas.
– Co? Zbliżył się? Jak?

Takeshi nie raczy odpowiedzieć, wszyscy wiemy, że nic by to nie zmieniło. Idziemy dalej, teraz niemal biegiem, nie zważając na możliwe anomalie, błoto i gałęzie drzew wbijające się nam w ubranie, byle tylko oddalić się od źródła sygnału. Instynktownie patrzę za siebie, ale w tym deszczu nic nie widać. Wytężam słuch: zza kakofonii deszczu ledwo przebija się rytmiczne pomrukiwanie monstrum przywodzące na myśl dźwięki wydawane przez rozjuszone bydło.

– Dwadzieścia pięć metrów. Dwadzieścia. Piętnaście.

ku*wa, zaraz nas dopadnie.

Jack pierwszy zorientował, co się dzieje. Przystanął, wycelował w miejsce, z którego dochodził dźwięk, i oddał strzał. Wszystko w mgnieniu oka.

Kula przewierca się przez obojczyk stwora, łamiąc i miażdżąc kości, rozrywając mięśnie i przeorywając się przez ścięgna. Tryska czerwona krew. Przedramię wylatuje ze stawu, kawałki mięsa rozbryzgują się po okolicznych drzewach, cała ręka odrywa się od reszty ciała i szybuje w powietrze. Impet uderzenia zmusza mutanta do zelżenia pościgu, istota zwalnia, musi złapać równowagę, ale utrata kończyny nie jest najwyraźniej wystarczającym powodem, żeby przekonać stwora do szukania innych ofiar.

Celny strzał przyniósł jednak jeden konkretny rezultat: dziwoląg utracił swój kamuflaż. Kątem oka i niewyraźnie z powodu padającego deszczu i zasłaniających liści spostrzegam muskularne cielsko, upstrzone wybrzuszonymi na zewnątrz żyłami i pokryte mokrym teraz, przyklapniętym szarym futrem. Co to do cholery było? I jak udało mu się uniknąć wykrycia przez najnowszą technologię będącą do dyspozycji człowieka?

Na nieszczęście dla nas potwór uczy się na swoich błędach i zmienia taktykę: pospiesznie wycofuje się, żeby okrążyć swoją zdobycz i zajść ją z drugiej strony.

Ślady jasnoczerwonej krwi, rozmywane w mgnieniu oka przez spadającą z nieba wodę, zdobią pochód mutanta. Daje to nam pewne pole manewru: pomimo tego, że stwór znowu stał się niewidzialny, oczy Takeshiego są w stanie ustalić jego lokalizację na podstawie sygnatur ciepła.

– Na dwunastej, dziesięć metrów. Druga, dwanaście metrów. Szósta, osiem metrów.

Jack posłusznie wykonuje polecenia swojego kolegi z zespołu, wypalając za każdym razem po dwa strzały ze swojego shotguna. Ryk wystrzału zdaje się być jedynym dźwiękiem we wszechświecie. Wokół latają gałęzie miażdżone mocą kuli, rozerwane na strzępy liście, drzewa łamią się pod naporem gigantycznej siły opuszczającego lufę pocisku. Ani jeden nie trafia, bestia obrywa tylko pojedynczymi śrucinami i kawałkami kory oderwanej z pni drzew, nic sobie jednak z tego nie robi. Gorzej.

– Jack, uważaj, nic nie widzę. Nie ma krwi.

Mutant czuje, że odzyskał przewagę i idzie bezpośrednio na Jacka. Jego kurs wyznaczają ciężkie kroki potężnych stóp, odbijające swój ślad w miękkim mchowym podłożu. Takeshi zauważa go pierwszy i oddaje w jego kierunku pięć strzałów ze swojego pistoletu. Wszystkie trafiają, ale nie wyrządzają żadnej krzywdy. Zwyczajnie odbijają się od grubej i najwyraźniej opancerzonej skóry potwora, rykoszetując na pobliskie drzewa. Jack ma działo znacznie większego kalibru. Nawet jeden nabój może rozerwać człowiekowi klatkę piersiową, a z bliskiej odległości – w jakiej znajduje się teraz bestia – potrafi odrzucić ofiarę na parę metrów. Nie mamy jednak do czynienia z człowiekiem.

Huk. Pocisk wchodzi centralnie w splot słoneczny, idealnie wycelowany tak, żeby nieść śmierć. Prześwidrowywuje się przez tkankę miękką, rozrywa skórę, której strzępy wędrują parę metrów w górę, tnie, masakruje mięśnie, roznosi je w drobny mak, z głuchym dźwiękiem kruszone są kości, pękają jak wypełnione powietrzem balony, pozostawiając mokrą miazgę. Między żebrami pojawia się gigantyczna dziura.

A potem krzyk.

Jackowi wystaje z pleców jedyna sprawna łapa potwora. Spływa po nich deszcz. Macki, które mutantowi zastępują żuchwę, oplatają się wokół ręki oszołomionego Jacka i powoli, i systematycznie, jakby była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem, ciągnąc z ogromną siłą, odrywają ją od korpusu. Trzask wyginanego metalu, łamanego plastyku, rozpruwanego syntetyku. Dźwięk gwałtu na technologii. I wrzask, wrzask przerażenia i cierpienia. Ludzkie wydzieliny łączą się z technologią: cieknie krew, sączy się osocze, diody gasną, prąd przestaje płynąć. Wychodzą najpierw pojedyncze kable, po kolei odpadają śruby, wyrywane razem z otaczającymi je przyłączeniami, wylewa się płyn neuralny. Połączenie nerwowe ustaje. Fuzja z organizmem została przerwana. Teraz to tylko bezużyteczny kawał śmiecia.

Oko za oko.

Ostatnim wysiłkiem świadomości Jack wyciąga zawleczkę zawieszonego u pasa granatu.

Pełnym głosem odzywa się instynkt samozachowawczy, uaktywniają się pokłady epinefryny, które w najbardziej adekwatnym momencie pozwalają mi uciec przed gniewem potężnego ładunku trotylu. Obaj z Takeshim padamy na ziemię.

Wybuch odbija się echem w całym lesie i nie ma mowy, żeby pozostał niezauważony przez pozostałych niegościnnych mieszkańców tego piekła.

To koniec. Musimy stąd spieprzać. Biegniemy, jakby zależało od tego nasze życie – bo najpewniej zależy – na łeb, na szyję, byle tylko dalej od miejsca kaźni naszego towarzysza. Po parudziesięciu metrach zatrzymujemy się, żeby złapać oddech.

– Co to, ku*wa, było?
– A skąd do cholery mam wiedzieć?

Bo co niby mam mu odrzec? Że nazewnictwo strefowców jest kompletnie nieustalone, że biologowie nie są w stanie stwierdzić, od jakiego gatunku pochodzi dany mutant, bo badań w Strefie przeprowadzać się nie da ze względu na cykliczną obecność emisji, a wyniesienie jakiegokolwiek osobnika czy wręcz którejkolwiek jego części zawierającej materiał genetyczny poza jego rdzenny obszar występowania powoduje jego całkowitą degradację na podstawowe pierwiastki? Że wszelkie systematyczne dane, jakie posiadaliśmy na temat Strefy, raz na zawsze przepadły, pozbawiając nas wiedzy, która mogłaby pomóc nam przetrwać? Że teoretycznie zakres mutacji jest całkowicie nieprzewidywalny i każdorazowo dostosowany do konkretnych warunków środowiskowych, które wywołały przemianę, że nigdy nie znaleziono dwóch stworzeń, których cechy taksonomiczne pozwalałyby na zaszeregowanie ich jako przedstawicieli jednego gatunku? Tym bardziej, że nie sądzę, żeby szczególnie temu stworzeniu została nadana jakakolwiek nazwa, bo nie pamiętam żadnej wzmianki o organizmie mimetycznym, który mógłby przeżyć z półmetrową dziurą w brzuchu.

– Szybciej, chodź.

Adrenalina działa. Na szok i panikę mogę pozwolić sobie później, teraz liczy się tylko przetrwanie. Nie mam pewności, czy granat załatwił sprawę, czy potwór nie przeżył eksplozji, więc nie możemy czekać – mutant może już być na naszym tropie.

Idziemy, ale tym razem to ja prowadzę. Takeshi wygląda źle. Słania się na nogach, wzrok ma nieobecny. Człapie za mną powolnym krokiem, co i rusz potyka się o jakiś korzeń i przystaje, żeby odpocząć. Czemu to się musiało stać teraz? Zwiadowca, który powinien prowadzić mnie przez pełną pułapek Strefę, przedstawia teraz zagrożenie dla mojego życia: im wolniej zmierzamy do celu, tym większe prawdopodobieństwo, że w najmniej spodziewanym momencie złapie nas emisja albo dogoni nas ranny strefowiec.

Na szczęście anomalie zaznaczają swoją obecności, nie są ani niewidzialne, ani niemożliwe do zauważenia. Wyglądam każdej najmniejszej aberracji – zakrzywienia przestrzeni w niewielkiej odległości ponad ziemią, zwęglonych placków trawy pośród morza zieleni, zapachu ozonu. Taka wiedza przekazywana była przynajmniej w starych podręcznikach strefologii i nie mam wyjścia – muszę się na niej oprzeć. Ostrożność jednak popłaca i nie wpadam w żadną anomalię, więc okazuje się, że pewne informacje sprzed Trzeciej Emisji nadal się sprawdzają.
Opuszczamy las i wchodzimy na łąkę porośniętą wysoką trawą i usianą gdzieniegdzie pojedynczymi drzewami. Okolica wygląda zatrważająco spokojnie. Słońce pali mnie w skórę. Żadnej chmurki w zasięgu wzroku, wszystkie zniknęły niemal jak za pstryknięciem palca. Kolejna z osobliwości Strefy.

Odwracam się, żeby zobaczyć, jak radzi sobie Takeshi.

Nie ma go.

Po chwilowym ataku paniki zaczynam się domyślać, że zasłabł pod wpływem choroby.

Leży w gęstwinie chwastów polnych. Ma drgawki, ze wszystkich otworów cieknie mu krew, która momentalnie schnie, przekształcając się w czerwono-brunatną skorupę spowijającą całe jego ciało. Trzyma się za głowę – sprawdzam, wysoka gorączka. Ostro wymiotuje. Targają nim konwulsje, pojawia się wysypka zielono-żółtych krost, zaczynają wypadać mu włosy. Skóra jednocześnie łuszczy się, prawie że schodzi płatami, i pokryta jest oleistym płynem, jakby zaraz miała się stopić.

Cokolwiek go atakuje, jest śmiercionośne i nie zamierza odpuścić, dopóki nie pochłonie swojego żywiciela.
Nie mam wyjścia, muszę mu pomóc. Powstrzymuję obrzydzenie, w końcu to mój jedyny pozostały przy życiu towarzysz. Pomagam mu wstać. Bez słowa łapie mnie za szyję i opiera się na moim ramieniu.

– Trzymaj się, już niedaleko.

Według mapy zbliżamy się do niewielkiej osady. Porzucona przed wieloma laty, powinna dać nam wystarczające tymczasowe schronienie, żeby ustalić, co dolega Takeshiemu.

Nada się. Wioska składa się z paru zapuszczonych domków, stary eternit porósł mchem, część ścian doszczętnie się zawaliła, chatki chyba tylko cudem jeszcze stoją, jakby w oczekiwaniu na potencjalnych lokatorów. Wchodzimy do pierwszej z brzegu. Układam Takeshiego byle jak na łóżku – czy też jego pozostałościach, zardzewiałej ramie i przeżartym przez upływ czasu materacu – przewracam na bok, żeby nie udławił się własnymi wymiocinami.
Wmuszam w niego lekarstwa, które zalegają mi w plecaku. Środek przeciwbólowy i przeciwgorączkowy, żeby zbyt wysoka temperatura nie uszkodziła jego mózgu, a potem antybiotyk, żeby szybciej zwalczyć infekcję postępującą w jego organizmie czy czymkolwiek jest to, co go zabija. Zasnął. Oddycha spokojnie i miarowo. Jest blady, zimny pot od gorączki nadal występuje na jego czole, ale chyba najgorszy etap mamy za sobą.

Na dworze grzmi. Nie pamiętam jednak żadnych chmur burzowych na horyzoncie, a od jakiegoś czasu nie było silnego wiatru, więc skąd tu ta nagła zmiana warunków atmosferycznych? Wychodzę na zewnątrz.
Drzewa przechylają się pod oddziaływaniem buczącego wiatru. Włoski na moich rękach podnoszą się, przechodzą mnie ciarki, jakby całe powietrze było naelektryzowane. W oddali widnieje ogromny wał nisko osadzonych chmur, stanowiący czoło znacznie większej formacji, która powoli, praktycznie na moich oczach, przybiera właściwą sobie postać. W jej środku znajduje się siwo-srebrny, zorientowany ku dołowi wir, tworzy się poskręcany nienaturalnie grzyb rozjuszonego powietrza, wielopoziomowa kolumna chmur nieznanego mi typu, niczym odwrócone, monstrualne tornado. Na pierwszy rzut oka wygląda po prostu jak niezwykła superkomórka burzowa. Stopniowo uświadamiam sobie jednak prawdziwą naturę zjawiska. Powoli w samym środku formacji zarysowuje się czerwono-pomarańczowa łuna, przypominająca piekielną zorzę polarną, rozchodząca się w każdym kierunku i oplatająca całe niebo niczym pajęczyna. Na jej powierzchni rysują się zakrzywienia przestrzeni wywołane oddziaływaniem gigantycznego ciśnienia, ukierunkowana grawitacja, grawikondensaty. We wszystkie strony wystrzeliwują pioruny, wyładowania elektryczne są bardzo nieregularne i zdecydowanie zbyt częste. Firmament błyska oślepiającym światłem. Mechaniczny huk błyskawic wstrząsa ziemią.

Emisja. Idzie wprost na nas.

Muszę rozważyć wszystkie opcje. Spoglądam na mapę. Najbliższe schronienie jest dwa kilometry stąd. Piwnica, ale lepsze to niż nic. Mogę mieć nadzieję, że jest wystarczająco głęboko, żeby ukryć mnie przed impulsem elektro-magnetycznym. To nasza jedyna szansa. Dwa kilometry. Przeciętnie od momentu powstania w wyższych warstwach atmosfery emisja potrzebuje piętnastu minut, żeby wyładować swoją wściekłość na bogu ducha winnej ziemi.
– Takeshi, emisja idzie. Musimy się zbierać – mówię, będąc jeszcze w drzwiach.

Cisza, brak odzewu.

Do mojego mózgu wolno dochodzi to, co zarejestrowały moje oczy.

Zmasakrowany kawał mięsa. Jeszcze żyje. To znaczy: daje oznaki, które w przypadku organizmów niepoddanych wpływowi Strefy, uznane by zostały za charakterystyczne dla życia. Serce wolnymi ruchami oznajmia, że bije, że nie poddało się jeszcze, że zamierza trwać pomimo stanu, w jakim znalazło się ciało. Gorączka. Temperatura, przy której można by smażyć jajecznicę. Mięśnie międzyżebrowe i przepona poruszają się zgodnie z tempem wdechu i wydechu. Nie słychać jednak, jak powietrze wypompowywane jest przez drogi oddechowe, bo nie ma żadnego otworu, przez który mogłoby opuszczać organizm; nie ma twarzy, nie ma też nosa, uszu, oczu. Zamiast głowy jest jeden wielki wrzód, czerwony, spękany, pulsujący, naczynia krwionośnie wyraźnie prześwitują przez cienką warstwę nabłonka, jakby chciały same wyjść na zewnątrz i opuścić tę zawodną powłokę. Przez podbrzusze przewierciły się wykręcone żebra, układ trawienny sfiksował, z przedziurawionych jelit wylewają się niestrawione resztki jedzenia, wydzielając odrażający fetor. Jedna ręka przepoczwarzyła się w dół od łokcia w odrażającą miazgę, wycieka z niej niewiadomego pochodzenia śmierdząca, zielona substancja, powoli rozpuszczająca poszewkę materaca, na którym leży stwór; z drugiej wystają zdeformowane kości, miejsce nadgarstka i śródręcza zajęła wydłużona kość łokciowa, która teraz jest zakończona czymś na kształt zalążków gałki ocznej. Nogi leżą pół metra dalej, oderwane od górnej części ciała na wysokości miednicy. Poruszają się samodzielnie, ledwo co prawda, jakby w pośmiertnych podrygach spowodowanych nagłą utratą połączenia z pniem mózgowym. Coś podpowiada mi jednak, że żyją one teraz własnym życiem, stały się oddzielnym organizmem wyposażonym w niezależny układ nerwowy i zdolnym do samodzielnego funkcjonowania. Skóra od łydek w dół swobodnie zwisa, nie mając się na czym oprzeć – wchłonięte zostały tkanki kostne, a zgromadzony materiał przestał istnieć. Wyparował. Prawo zachowania masy? Strefa wie lepiej.
Nie było mnie raptem pół minuty.

To nie wynik działania żadnej ze znanych mi anomalii. Co się tu dzieje? Przebywaliśmy przecież w tych samych pomieszczeniach, chodziliśmy dokładnie tymi samymi ścieżkami. Za wyjątkiem starcia z mutantem – ale objawy wystąpiły zbyt szybko i zbyt ostro. To już zresztą nie ma żadnego znaczenia.

Mam odpowiedź na swoje wątpliwości: mutacja. Takeshi jest właśnie w trakcie procesu metamorfozy. Jego ciało traci swoją pierwotną formę i zaczyna przekształcać się w całkiem nowy organizm; albo wręcz w parę nowych organizmów.

Żadne z czytanych przeze mnie źródeł nie wspominało o czymś takim. Kolejne z kłamstw, przemilczeń i przeinaczeń, jakimi korporacje karmią prasę i jakimi manipulowało się naukowców, żeby wcielić ich w szeregi ekspedycji badawczych w tej rzekomej oazie bezpieczeństwa, czy też może odpowiedź Strefy na zagrożenie, jakie przedstawiał Takeshi? Ukierunkowany atak czynnikiem mutagennym? Czy to w ogóle możliwe? No tak, dla Strefy nie ma rzeczy niemożliwych.

Kolejna porażka człowieka. Najnowsze osiągnięcia technologiczne przeznaczone do walki z anormalnymi metodami mordowania nie były w stanie oprzeć się potędze nieznanego. Co za szajs.

Muszę go zabić.

Chcę protestować, naprawdę chcę, odrzucić tę natrętną myśl, zakopać ją w odmętach swojego umysłu, ale żadne słowo nie wychodzi z moich ust, żaden plan nie przychodzi mi do głowy.

Nie ma już dla niego ratunku. I tak nie wyjdzie z tego żywy, jeśli przez „żywy” rozumieć jego dotychczasową postać. Nie mogę walczyć z tą argumentacją. Zwycięża egoizm, chcę po prostu poczuć się dobrze.

Powietrze przeszywa ledwie słyszalny odgłos wystrzału z pistoletu z tłumikiem.

Dopiero teraz wyrzyguję śniadanie.

Bieg, szalony bieg na złamanie karku. Mam gdzieś, czy wpadnę w anomalię, czy natknę się na mutanta, czy – bardziej przyziemna przyczyna – skręcę kostkę ze względu na nierówności terenu. Jeśli się nie pospieszę, i tak nie przeżyję. Wszelkie środki ostrożności muszą ustąpić przed moim pragnieniem przetrwania, przed odległą możliwością dotarcia do schronienia na czas.

Wiatr jest coraz mocniejszy, idę z trudem, muszę podpierać się znalezioną po drodze gałęzią. Kakofonia dźwięków podąża za mną, nieznośne buczenie nadchodzącego przeznaczenia. Emisja jest coraz bliżej.

Pierwsze oznaki. Mrowienie w kończynach, krew z nosa. Głowa mi pęka, czuję, jak treść żołądkowa podchodzi mi do gardła. Zaczyna się moja powolna agonia, szok wywołany uderzeniem elektromagnetycznym.

Wreszcie. Zza drzew wyłania się sporej wielkości budynek, kiedyś najpewniej miejsce zamieszkania jakiejś zamożnej rodziny. Im bliżej jestem, tym bardziej odczuwam zmęczenie, wyładowania są silniejsze ode mnie, ostatni fragment muszę się niemal czołgać, jedynie siłą woli nie tracę przytomności.

Korzystając z nagłego przypływu adrenaliny, wparowywuję do domu, kopię z całej siły drzwi będące jedyną przeszkodą stojącą na mojej drodze do przetrwania. Ustępują dopiero po paru uderzeniach, kiedy emisja jest już nade mną. Czuję, że układ odpornościowy wariuje, atakuje moje przeżarte implantacją komórki, chcąc ostatnim wysiłkiem ochronić mnie przez agresorem wsączającym się z każdą chwilą w moje narządy, mój cały organizm zaczyna odmawiać posłuszeństwa, gotuję się we własnej skórze.

Rzucam się ze szczytu schodów wąskim korytarzem, twardo odbijam się ramieniem od ściany, kolanem uderzam boleśnie w jeden ze stopni, i po locie, który mógłby równie dobrze trwać wieczność, ląduję na zakurzonej betonowej posadzce. Pode mną wala się szkło z rozbitego okna przy suficie. Jest za płytko. Niedobrze.

W kawałkach stłuczonej szyby ujrzałam swoją twarz.


Żeby łatwiej było czytać (bo tekst dość długi), daję również link do pdf:
http://chomikuj.pl/sledziu_k/Dokumenty/ ... 969436.pdf

Za ten post Trikster otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Nieznajomy X, Plaargath.
Awatar użytkownika
Trikster
Łowca

Posty: 440
Dołączenie: 21 Maj 2012, 21:23
Ostatnio był: 06 Maj 2024, 09:48
Kozaki: 188

Reklamy Google

Re: [Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Wiewi0r w 05 Gru 2014, 20:04

Przeczytałem. Mam kilka pytań i uwag:

Bardzo ciekawy pomysł na mariaż Deus Exa i Stalkera, aż musiałem sobie puścić New Black Gold. Nie wpadłbym na tak dalekie pogwałcenie kanonu. :suchar: Przy okazji, strasznie delikatuśna ta technika. ;)

Chronologia - czy czas jest liczony miarą wg. Smoqa, tj Trzecia Emisja jest tą z CS?

Opowiadanie jest grozy, bynajmniej nie straszy błędami. Ale... Pijawka - brak wspomnienia o takim dziwie?
I zakończenie - wydaje się urwane w trakcie.
No i:

Czy mam się czuć zaskoczony tym, że bohaterem jest... kobieta-haker? Choć o ile udało mi się ocenić, faktycznie udało ci się uniknąć wcześniej użycia formy wskazującej na płeć żeńską - gratulacje. Chyba, że Emisja zrobiła z bohatera kobietę. ;)
Things are going to get unimaginably worse, and they are never, ever, going to get better.
- K.V.
Za Wilkiem nawet w ogień skoczę.
Попутного ветра!
Awatar użytkownika
Wiewi0r
Przewodnik

Posty: 965
Dołączenie: 27 Maj 2013, 22:33
Ostatnio był: 24 Sty 2018, 17:29
Miejscowość: Warszawa/Częstochowa
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper TRs 301
Kozaki: 164

Re: [Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Trikster w 05 Gru 2014, 20:32

Dzięki za przeczytanie i opinię.

Bardzo ciekawy pomysł na mariaż Deus Exa i Stalkera

Akurat o Deusie nie myślałem w czasie pisania, ale można tekst ugryźć również z tej strony. :)

Przy okazji, strasznie delikatuśna ta technika.

W sensie, że łatwo się psuje? Takie było zamierzenie. W czasie pisania/poprawiania tekstów do MISERY zacząłem się zastanawiać, jak to możliwe, że emisja rozumiana jako potężnie wyładowanie energii nie niszczy urządzeń elektrycznych. Stąd też pomysł zastosowania tego motywu w opowiadaniu.

Chronologia - czy czas jest liczony miarą wg. Smoqa, tj Trzecia Emisja jest tą z CS?

Rozróżniam emisję i Emisję. Ta pierwsza to zjawisko dość powszechne w Strefie/Zonie, podczas gdy ta druga prowadzi do daleko idących zmian w samej strukturze środowiska. Pierwsza miała miejsce w 2006 r., potem mamy Drugą z CS, a tutaj mowa - pokrótce - o Trzeciej, która jest zupełnie poza kanonem.

Ale... Pijawka - brak wspomnienia o takim dziwie?

To trochę nierozwinięty przeze mnie temat. Chodziło mi o to, że Zona znajduje się pod blokadą informacyjną i każda informacja o niej jest monitorowana, kontrolowana tak, że nie przedostaje się do głównego nurtu. Stąd też brak jakichkolwiek wiadomości o pijawkach (tutaj zdeczka wzmocnionych).
Już nie pamiętam, czy to było we fragmencie, który wyciąłem (a wyciąłem ponad 20 tys. znaków), czy znalazło się w finalnej wersji opowiadania. Świadomie nie chcę tego sprawdzać. :)

I zakończenie - wydaje się urwane w trakcie.

No tak. To akurat przemyślana zagrywka - choć do końca nie wiem, czy miała ona sens. Chciałem, żeby opowiadanie się urywało nie tylko dlatego, żeby zakończenie można było odczytywać na parę różnych sposobów (bo los bohatera jest nieznany itd.), ale ten mechanizm miał służyć podkreśleniu nieprzewidywalności, chaotyczności Strefy, tego, że życie może się skończyć jak za pstryknięciem palca.
Sam mam wrażenie, że to niezbyt wyszło. :)

Czy mam się czuć zaskoczony tym, że bohaterem jest... kobieta-haker?

Fakt faktem, moim celem było zaskoczenie, ale nie jestem w stanie Ci narzucić swojej opinii. Jeśli jednak byłeś zaskoczony, to akurat ta zagrywka mi się udała. :)

Choć o ile udało mi się ocenić, faktycznie udało ci się uniknąć wcześniej użycia formy wskazującej na płeć żeńską - gratulacje.

Dzięki. Sporo się z tym biedziłem - forma w opowiadaniu jest zawsze neutralna, trochę strony biernej (mam nadzieję, że bez zbytniej sztuczności) i dlatego też zdecydowałem się na narrację pierwszoosobową.
Awatar użytkownika
Trikster
Łowca

Posty: 440
Dołączenie: 21 Maj 2012, 21:23
Ostatnio był: 06 Maj 2024, 09:48
Kozaki: 188

Re: [Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Wiewi0r w 06 Gru 2014, 16:36

Dziękuję za feedback krytyka-autor. :P
Trikster napisał(a):Rozróżniam emisję i Emisję.

Rozumiem. Zgaduję więc, że Trzecia Emisja byłą tą, która "zamknęła" ten rozdział istnienia strefy, jaki znamy z Uniwersum/gier?(Smoq w Faction War chyba jako Drugą Emisję policzył tę z 2007? Nie mam pod ręką plików, nie zajrzę.)

Jeszcze co do zakończenia - brewka mi się uniosła, ale z krzesła nie spadłem. :P Naprawdę, doceniam robotę i gimnastykę którą musiałeś uprawiać, by nie użyć formy osobowej żeńskiej.
Trikster napisał(a):Chciałem, żeby opowiadanie się urywało nie tylko dlatego, żeby zakończenie można było odczytywać na parę różnych sposobów (bo los bohatera jest nieznany itd.), ale ten mechanizm miał służyć podkreśleniu nieprzewidywalności, chaotyczności Strefy, tego, że życie może się skończyć jak za pstryknięciem palca.

Tak... trochę przesadziłeś z enigmatycznością zakończenia. Nie wiemy ABSOLUTNIE nic, zero wskazówek w samym zakończeniu, choć okoliczności sugerują zagranie martinowskie. Faktycznie wieloznaczne, ostatnie zdanie jest wyprane z emocji: co - twarz? Ostatni raz widzę? Zalaną krwią, zdziwioną, rozmazującą się od napięcia w powietrzu? Głupią? ;)

Skoro już o Misery wspomniałeś, to nie napisałęm wcześniej o nawiązaniu (easter-eggu?) który zauważyłem - pogoda zmieniająca się w sekundę, bez żadnej zapowiedzi? :D
Things are going to get unimaginably worse, and they are never, ever, going to get better.
- K.V.
Za Wilkiem nawet w ogień skoczę.
Попутного ветра!
Awatar użytkownika
Wiewi0r
Przewodnik

Posty: 965
Dołączenie: 27 Maj 2013, 22:33
Ostatnio był: 24 Sty 2018, 17:29
Miejscowość: Warszawa/Częstochowa
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper TRs 301
Kozaki: 164

Re: [Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Trikster w 06 Gru 2014, 17:08

Rozumiem. Zgaduję więc, że Trzecia Emisja byłą tą, która "zamknęła" ten rozdział istnienia strefy, jaki znamy z Uniwersum/gier?

Tak. Rzecz jasna to wszystko trochę arbitralne, ale chciałem wprowadzić tę "Trzecią Emisję", żeby oddzielić Strefę, jaką znamy z gier (Pierwsza i Druga Emisja), od tej, którą opisuję. Tzn. żeby było wiadomo, że mimo tego, iż zachowane zostało pojęcie "Strefa", to tak naprawdę mówimy o dwóch różnych bytach.
Zresztą, Trzecia Emisja została jedynie napomknięta i miała odgrywać jedynie tę rolę, o jakiej wspomniałem powyżej, czyli granicy (zarówno chronologicznej, a więc cezury, jak i mentalnej, tj. w wyobraźni czytającego). Co w sumie trochę stawia pod znakiem zapytania przynależność tego tekstu do uniwersum, ale cóż, trudno. :)

Jeszcze co do zakończenia - brewka mi się uniosła, ale z krzesła nie spadłem. :P Naprawdę, doceniam robotę i gimnastykę którą musiałeś uprawiać, by nie użyć formy osobowej żeńskiej.

Dzięki! Cieszę się, że tak sądzisz.
I nie - nie było moim celem powodowanie uszkodzeń ciała czytelników. :)

Tak... trochę przesadziłeś z enigmatycznością zakończenia.

Też tak - z perspektywy czasu - sądzę. To znaczy, bardzo chciałem przeprowadzić radykalne ucięcie, niczym ciachnięcie nożyczkami, żeby pojawiły się znaki zapytania i żeby czytelnik - jak to ująłeś - uniósł brew. Pod tym względem chyba się udało, ale faktycznie czegoś tu brakuje. Na ten moment nie jestem w stanie stwierdzić dokładnie, o jakim czynniku tutaj mowa. Jak napisałem, to moje pierwsze opowiadanie (nie licząc jakichś pierdół w podstawówce 15 lat temu) i chyba zwyczajnie brak mi jeszcze refleksyjnego podejścia do mojej pisaniny. Chciałbym napisać: "Z czasem wyrobię w sobie odpowiednie podejście", ale nie wiem, czy tak się stanie z tego względu, że trochę zajęty jestem i mogę nie mieć czasu na podszlifowanie warsztatu (czyli pisanie innych opowiadań). Zobaczy się.

Ale jeśli podobało Ci się pomimo tych niedociągnięć, to mi bardzo miło.

pogoda zmieniająca się w sekundę, bez żadnej zapowiedzi?

No cóż, nigdy nie ukrywałem, że wizja Zony w MISERY jest mi bardzo bliska. ;)
Awatar użytkownika
Trikster
Łowca

Posty: 440
Dołączenie: 21 Maj 2012, 21:23
Ostatnio był: 06 Maj 2024, 09:48
Kozaki: 188

Re: [Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Wiewi0r w 07 Gru 2014, 19:32

Hej, teraz jeszcze mi się przypomniało - muszę cię pochwalić za użycie podgrzewacza - nie wiem czy to był chemiczny, czy te śmieszne białe kostki co nasze wojaki mają, ale chociaż raz ktoś nie je zimnego żarcia w Zonie, co zdarzało się najlepszym i najlepiej przygotowanym (rzekomo) jednostkom zaprzęganym do roli protoagonistów opowiadań.
:E
Things are going to get unimaginably worse, and they are never, ever, going to get better.
- K.V.
Za Wilkiem nawet w ogień skoczę.
Попутного ветра!
Awatar użytkownika
Wiewi0r
Przewodnik

Posty: 965
Dołączenie: 27 Maj 2013, 22:33
Ostatnio był: 24 Sty 2018, 17:29
Miejscowość: Warszawa/Częstochowa
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper TRs 301
Kozaki: 164

Re: [Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Trikster w 08 Gru 2014, 15:49

Heh, no tak, jakaś doza realizmu musi być. Się pisało/poprawiało/tłumaczyło/czytało teksty do MISERY. Zresztą, jak widzisz, nawiązań do MISERY na poziomie pewnych rozwiązań fabularnych czy smaczków jest sporo. Można by to określić inspiracją, ale prawda jest taka, że już wcześniej Zona, jaką znamy z niemodowanych gier wydawała mi się zanadto cukierkowa, pobłażliwa i przez to mało ciekawa. A zatem - tak mi się zdaje - uczestniczyłem w tworzeniu MISERY dlatego, że wizja Zony w modzie była mi bardzo bliska już w momencie przystępowania do drużyny. To się nie zmieniło przez cały czas produkcji, bo w teamie mieliśmy dość podobne zapatrywania i przekonania co do tego, jaki efekt chcemy osiągnąć. Pewnie, w pewien sposób mój udział w teamie na mnie wpłynął, ale to bardziej w rozumieniu egzemplifikacji i doprecyzowania pewnych kwestii, które dla mnie tak jasne wcześniej nie były (choćby te podgrzewacze).

Za ten post Trikster otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Wiewi0r.
Awatar użytkownika
Trikster
Łowca

Posty: 440
Dołączenie: 21 Maj 2012, 21:23
Ostatnio był: 06 Maj 2024, 09:48
Kozaki: 188

Re: [Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Nieznajomy X w 12 Gru 2014, 21:29

Jak to kiedyś napisał Giz pod moim opowiadaniem "Nie było łatwo przez to przebrnąć, oj nie było" oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu, gdyż jest wieczór, a ja jak zawsze w piątek jestem nieźle zamulony i przeczytać ze zrozumieniem taki kawał tekstu za jednym razem było dla mnie nie lada wyzwaniem :suchar:

Opowiadanko ma jeden duży plus - unikatowy pomysł, jest to chyba najciekawsza koncepcja Zonu z pośród wszystkich (wróć, większości, wszystkich nie czytałem :suchar: ) opowiadań na forum. Generalnie choć fabuła naprawdę nabiera rozpędu dopiero w trzeciej części, zaiste należy Ci się :wódka: za pomysł.
Pozdrawiam.

Edit:
Jak przeczytałem ost zdanie to prawie spadłem z krzesła, ale w ost chwili podparłem się ręką :suchar:
Fajny zabieg, to się chwali.
Miarą Twojej wartości są Twoje zasady.

"jak przyjaźń to do śmierci i nigdy na odpie*dol"
O.S.T.R.

"co zrobić, by uczciwie zarobić, co zrobić, by nie wyj*bać szefowi, co zrobić, kiedy szefem jest kobieta, wyj*bać kobiecie to wielki nietakt"
Metrowy

Nieznajomy X
Wygnany z Zony

Posty: 310
Dołączenie: 15 Wrz 2014, 21:30
Ostatnio był: 02 Kwi 2015, 14:33
Miejscowość: Koszmary moich wrogów
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: SVUmk2
Kozaki: -2

Re: [Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Trikster w 13 Gru 2014, 21:31

Dzięki za opinię i za wszystkie miłe słowa!

Jak to kiedyś napisał Giz pod moim opowiadaniem "Nie było łatwo przez to przebrnąć, oj nie było"

Trudność tekstu jest zamierzona. Specjalnie najeżony jest on wszelkimi neologizmami, neosemantyzmami i specyficznym cyberpunkowym żargonem, żeby nie czytało się go łatwo. Sam taką literaturę najbardziej lubię - tzn. taką, która w wyrażeniu "science fiction" zwraca baczniejszą uwagę na ten pierwszy człon, więc postanowiłem zmierzyć się z takim właśnie tematem. Wiadomo, nie posiadam wykształcenia związanego z naukami przyrodniczymi, więc nie należy się spodziewać zupełnej oryginalności podejścia, nie chciałem też za "bardzo" zanudzać czytelnika wszelkimi mechanizmami, funkcjami i tym podobnymi sprawami, ale bez pewnych niuansów jak na mój gust byłoby za mało tego komponentu "science". Jasne, nie każdemu się będzie podobać, ale jeśli już w ogóle miałem pisać, to tekst stylizowany.
Zresztą, podobno - i jest to opinia innych o mojej pisaninie - mam dryg do pisania trudnym językiem, więc nie widziałem żadnego powodu, żeby w tym przypadku sprzeciwić się moim tendencjom. :) Wyszło jak wyszło, trudno mi samego ocenić, czy dobrze.

Opowiadanko ma jeden duży plus

Bardzo chętnie poczytałbym trochę o minusach. :)

Generalnie choć fabuła naprawdę nabiera rozpędu dopiero w trzeciej części

To było zamierzone, bo miało ukazywać zupełną nieprzewidywalność Strefy, a także wywołać w czytelniku dysonans związany z tym, że czytelnik w tekście poświęconym Strefie raczej oczekuje akcji, "dziania się". W pierwszych dwóch częściach mamy spokojne tempo, mało "wydarzeń", z kolei w ostatniej, trzeciej części fabuła przyspiesza zgodnie ze schematem crescenda (tzn. im dalej, tym tempo szybsze). Nie jestem przekonany, czy ten zabieg był dobrym pomysłem, ale cóż - taki miałem plan i taki zrealizowałem. :)

Fajny zabieg, to się chwali.

Dziękować.
Awatar użytkownika
Trikster
Łowca

Posty: 440
Dołączenie: 21 Maj 2012, 21:23
Ostatnio był: 06 Maj 2024, 09:48
Kozaki: 188

Re: [Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Nieznajomy X w 14 Gru 2014, 01:30

Trikster napisał(a):Bardzo chętnie poczytałbym trochę o minusach.

Jesteś tego pewien? :suchar:
Minusy... Właściwie to jeden minus. Po prostu w niektórych momentach dwóch pierwszych części myślałem że zasnę :D
A i jest jeszcze jedna nieścisłość. Dlaczego Twoja "Nowa Zona" jest taka opustoszała. Z tekstu wynika, że nie ma w niej prawie nikogo, tylko nieliczni stalkerzy na obrzeżach. Czemu? Przecież kiedyś było w niej sporo (jak na Strefę) ludzi, były w niej bazy stalkerów, bandytów, naukowców i innych frakcji. Czemu teraz nie ma niemal nikogo, strefa stała się odludziem? Nie znalazłem w tekście żadnych różnic między starą a nową Zoną. Pijawki i emisje były już wcześniej a mimo to ludzie jakoś sobie radzili. Więc co zmusiło ich do opuszczenia Strefy?
Miarą Twojej wartości są Twoje zasady.

"jak przyjaźń to do śmierci i nigdy na odpie*dol"
O.S.T.R.

"co zrobić, by uczciwie zarobić, co zrobić, by nie wyj*bać szefowi, co zrobić, kiedy szefem jest kobieta, wyj*bać kobiecie to wielki nietakt"
Metrowy

Nieznajomy X
Wygnany z Zony

Posty: 310
Dołączenie: 15 Wrz 2014, 21:30
Ostatnio był: 02 Kwi 2015, 14:33
Miejscowość: Koszmary moich wrogów
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: SVUmk2
Kozaki: -2

Re: [Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Trikster w 14 Gru 2014, 21:33

Po prostu w niektórych momentach dwóch pierwszych części myślałem że zasnę

Opowiadanko nie jest przeznaczone dla ludzi lubiących akcję, więc fakt - może się wydać nudne, ale takie też było zamierzenie.

Dlaczego Twoja "Nowa Zona" jest taka opustoszała.

Nieszczególnie chciałbym wchodzić w szczegóły w tej kwestii. Sprawa ma się tak, że nie jest to nieścisłość, tylko konsekwencja - jak sam to ująłeś - mojej wizji Zony. Wizji, której nie rozwinąłem w opowiadaniu, bo tak sobie postanowiłem - gdybym chciał zamknąć wszystkie wątki, które pojawiły mi się w głowie, musiałbym napisać 300-stronicową powieść. W którymś momencie musiałem powiedzieć sobie "stop"; i powiedziałem w momencie, w którym widać, że powiedziałem.
Inna sprawa, że - jak wspomniałem powyżej - wyciąłem ok. 20 tysięcy znaków i wydaje mi się, że wytłumaczenie wspomnianego zjawiska (w pewnym, bardzo ograniczonym zakresie) znajduje się w tym usuniętym fragmencie. Albo raczej "znajdowało się", bo możliwe, że tej wczesnej wersji tekstu już nie posiadam.
Awatar użytkownika
Trikster
Łowca

Posty: 440
Dołączenie: 21 Maj 2012, 21:23
Ostatnio był: 06 Maj 2024, 09:48
Kozaki: 188

Re: [Antologia] Skazani na Strefę

Postprzez Nieznajomy X w 14 Gru 2014, 21:56

Czasami jest po prostu trochę rozwlekle. Ale opowiadanie ma swój klimat i to się chwali. Bo o co chodzi w opowiadaniu z uniwersum Stalkera jak nie o klimat ;)
Miarą Twojej wartości są Twoje zasady.

"jak przyjaźń to do śmierci i nigdy na odpie*dol"
O.S.T.R.

"co zrobić, by uczciwie zarobić, co zrobić, by nie wyj*bać szefowi, co zrobić, kiedy szefem jest kobieta, wyj*bać kobiecie to wielki nietakt"
Metrowy

Nieznajomy X
Wygnany z Zony

Posty: 310
Dołączenie: 15 Wrz 2014, 21:30
Ostatnio był: 02 Kwi 2015, 14:33
Miejscowość: Koszmary moich wrogów
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: SVUmk2
Kozaki: -2

Następna

Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 4 gości