przez Algir w 15 Sie 2016, 06:49
Losowy fragment. Dla mnie projekt stalkerski jest już zamknięty, teraz zajmuję się czymś innym, ale chciałbym poznać Wasze zdanie na temat mojej pisaniny. Mam swoje ambicje, chcę też pisać po swojemu, nawet jeżeli jest to sprzeczne z tym, co się obecnie czyta i wydaje. Interesują mnie wrażenia ogólne, szukam odpowiedzi, czy takie powolne tempo, opisy i sposób budowania historyjki nie nudzi, szczególnie czytelników nastawionych na szybką akcję i fajerwerki. Dzięki.
Noc
WWWTrzeciego dnia samotnej wędrówki dotarł na trawiastą równinę usianą truchłami ptaków, które spadły z nieba po ostatniej emisji. Leżały w odorze zgnilizny i spalonych piór, podobne do rozkwitłych czarnych kwiatów, napuchnięte, pękające ze skrzekiem pod naciskiem buta, gdy nieostrożnie stawiał kroki. Przeszedł między nimi z bluzą maskałatu naciągniętą na twarz i łzawiącymi oczami, a gdy zostały daleko za jego plecami, zatrzymał się i odwrócił, by po raz ostatni popatrzeć, a potem ruszył dalej nie oglądając się więcej za siebie.
WWWNoc spędził w ruinach domu z cegły, gdzie na pokruszonej betonowej podłodze rozpalił niewielkie ognisko. W słabym blasku płomienia oglądał znalezione w domu zdjęcia i wycinki gazet, porwane książki i odręczne zapiski na kartkach papieru, a potem kolejno wrzucał je w ogień. Kiedy wkładał do kieszeni scyzoryk i krzesiwo wyczuł pod palcami ostry fragment kości. Przez chwilę trzymał go na otwartej dłoni, potem podniósł do światła. Brzegi kości były ukruszone, cała była spękana i pokryta zaschniętą krwią. Nie miała zapachu. Przypominała kwiat z nadpalonym otworem w środku. W świetle ogniska odciął z plecaka kawałek rzemienia, przewlókł przez kość i zawiesił na szyi. Ołeh w przyszłości wyrobi sobie nawyk: w zamyśleniu będzie pocierał amulet palcami, aż kiedyś zrobi się gładki jak kamień.
WWWZjadł kilka sucharów i mięso z puszki ogrzanej w węglach, przejrzał zawartość plecaka, w którym zostało już tylko trochę suchego prowiantu i jedna tuszonka, a gdy ogień przygasł zupełnie, przez dziurę w dachu wszedł na strych i kopnięciem przewrócił zbutwiałą drabinę. W świetle latarki Ołeh dostrzegł rozrzucone ubrania, wszystkie oblepione kurzem i ptasimi odchodami, niewyraźny zarys ramy starego łóżka i podziurawiony sprężynami materac. Podłogę zaścielała gruba warstwa trocin, przemieszanych z potłuczonym szkłem i okruchami dachówek. Stare deski skrzypiały pod stopami, gdy obchodził ceglany komin, szukając miejsca do spania. Skłębiona folia szeleściła od podmuchów wiatru. Pod ukośnym dachem kolebał się samotny powróz z wisielczą pętlą, a trociny na podłodze były zdeptane butami. Ołeh odciął rozkołysaną linę i odrzucił w kąt ze wstrętem.
WWWŚpiwór rozłożył w cieniu komina, między stertami wypłowiałych ubrań i pościeli gnijącej w obłokach pierza, a przed zaśnięciem jeszcze raz przeliczył zawartość plecaka, ułożył wszystko na podłodze i siedział wpatrzony w cały swój dobytek. Kilka sucharów, ostatnia konserwa, latarka i zapasowe baterie, detektor, krzesiwo, składany nóż i niemal pusta manierka. Żadnej z tych rzeczy nie miał, gdy przekroczył granicę ziemi niczyjej, teraz wszystkie tworzyły cały jego dobytek. Długo przesuwał je na podłodze jak figurki szachowe, aż przybrały tylko jemu znany porządek. W ciemności odnalazł powróz, który wcześniej wyrzucił, rozsupłał pętlę i wraz z resztą rzeczy schował do plecaka.
WWWNocą zbudziły go dziwne odgłosy na dole, odruchowo odbezpieczył kałasznikowa i leżał nasłuchując człapania ślepych psów, które głośno warcząc przylazły do domu, z podkulonymi ogonami obeszły wszystkie izby, zaległy między pokruszonymi ścianami dysząc i warcząc w ciemności, by rankiem odejść z przejmującym skomleniem. W pustych izbach pozostał odór ich moczu oraz lepkie, poplątane ślady na betonowej podłodze.
WWWW zimnym świcie rozgrzebał popiół w wygasłym ognisku, starymi zdjęciami podsycił ogień i długo siedział grzejąc dłonie w mdłym obłoku dymu. Nie czuł głodu, więc tylko wypił kilka łyków wody z manierki, spalił papierosa, potem ruszył w dalszą wędrówkę z plecakiem na ramieniu. Przez gęsty starodrzew dotarł do jesionowego młodnika, skąd widział pagórkowate łąki zamknięte w pętli odległego lasu. Stał tam przez długą chwilę, a ponieważ bez lornetki nie chciał wychodzić na otwartą przestrzeń, cofnął się w zarośla i ruszył na wschód.
WWWPrzed wieczorem dostrzegł niewyraźne światło ogniska i smugę dymu unoszącą się ponad drzewami. Z odbezpieczonym kałasznikowem ruszył w tę stronę, a gdy poczuł woń dymu, przykucnął i resztę drogi pokonał na czworakach. Zaczaił się w kępie zdziczałych jałowców na skraju niewielkiej polany, gdzie w odległości kilku kroków płonęło niewielkie ognisko i siedział samotny mężczyzna ze strzelbą na kolanach. Ubrany w podarty wojskowy płaszcz i buty przewiązane drutem, z odkrytą głową i siwymi włosami w nieładzie spadającymi na pomarszczoną ze starości twarz, wyglądał na samotnego łachmaniarza lub zbieracza artefaktów, o czym mogły również świadczyć jego poparzone dłonie i okopcone ubranie. Siedział zamknięty w kręgu światła z ogniska, otoczony gęstymi zaroślami, a smuga dymu leniwie unosiła się do bezgwiezdnego nieba.
WWWKiedy ognisko zaczęło przygasać starzec odłożył strzelbę, podniósł się z wysiłkiem i podszedł do leżącej w trawie sterty gałęzi. Wybrał kilka, połamał je na kolanie na mniejsze kawałki i przyklęknął, by ostrożnie podsycić ogień. Odwrócony plecami nie widział, jak chłopiec podnosi się z ziemi i rozchyla jałowce.
WWWPo wyjściu z ciemności Ołeh stanął w świetle ogniska z opuszczonym kałasznikowem, zupełnie nieruchomy, i tylko jego oczy poruszały się niespokojnie, gdy ciekawskim wzrokiem mierzył obcego mężczyznę. Przełknął głośno ślinę, a człowiek przy ognisku go usłyszał, lub może tylko wyczuł obecność, bo obrócił się szybko, spojrzał z przerażeniem na Ołeha, potem zerknął przelotnie na leżącą w trawie strzelbę i powrócił wzrokiem do twarzy chłopca. Stanął z bezradnie opuszczonymi rękoma, a na jego pomarszczonej twarzy pojawił się strach. W blasku światła jego skołtunione włosy przypominały postrzępioną aureolę.
– Taki szczyl... – Westchnął starzec zamykając oczy. – Tylko nic nie mów... Proszę, nic nie mów...
WWWStał na chwiejnych nogach z zaciśniętymi powiekami, a gdy w końcu je otworzył, Ołeh zdążył już podejść do ogniska, wyjąć z plecaka ostatnią konserwę i wcisnąć między gorące węgle. Usiadł na trawie między mężczyzną a jego strzelbą, kałasznikowa położył na kolanach i ze znudzeniem oparł dłonie na drewnianej kolbie.
– Czego chcesz? – zapytał starzec.
– Przywitać się.
– A więc witam. – Starzec wyciągnął rękę w stronę chłopca, a gdy uścisnęli sobie dłonie, powiedział: – Jestem Leonid Macoch.
– Ołeh.
– Tak po prostu?
– Dokładnie.
– Ponieważ jestem starszy i oczywiście nie znam twojego nazwiska, pozwolisz, że będę mówił do ciebie po imieniu. Myślałem, że chcesz mnie zabić, chłopcze.
– Nie, skądże. I nie jestem chłopcem.
– Oczywiście, że nie jesteś. Masz to wypisane na twarzy. A teraz pozwolisz, że cię pożegnam.
– Wydawało mi się, że przed chwilą rozpalił pan ognisko?
WWWMacoch założył ręce za plecy, spojrzał na Ołeha z wyższością, następnie uniósł wskazujący palec i drgnął, jakby przypomniał sobie coś ważnego.
– Myślę, że źle się wyraziłem i teraz moje tłumaczenia mogą zostać źle odebrane. A więc, czy
zechcesz zasiąść ze mną przy ogniu?
– Oczywiście.
Starzec dostojnym krokiem obszedł ognisko, ponownie stanął naprzeciw Ołeha i z wahaniem w głosie zapytał:
– Czy mogę odzyskać moją strzelbę? Leży za twoimi plecami.
– Po co panu teraz strzelba?
– Nie ukrywam, że czułbym się pewniej mając ją przy sobie.
WWWOłeh zamrugał powiekami.
– Dobrze.
WWWMacoch ponad ramieniem Ołeha sięgnął po strzelbę, a gdy już trzymał ją w rękach, odruchowo otworzył zamek, sprawdził naboje w lufie i domknął z trzaskiem. Ponownie obszedł ognisko i usiadł obok chłopca. Strzelbę oparł na kolanach. Siedzieli chwilę w milczeniu, aż Macoch nachylił się i spojrzał w twarz Ołeha.
– Po co nosisz ten kawałek kości na szyi? – zapytał ostrożnie.
WWWChłopiec odruchowo dotknął rzemienia, na którym wisiał kościany amulet.
– Jeszcze nie wiem.
– Myślę, że to ważne, żeby się dowiedzieć. Mężczyzna musi wiedzieć, dlaczego robi niektóre rzeczy.
– Może kiedyś się dowiem.
– Na pewno. Tylko czy zrozumiesz?
WWWOłeh zbył go wzruszeniem ramion, sięgnął ręką do ogniska, przez rękaw maskałatu ujął konserwę i wyciągnął z rozgrzanych węgli.
– Ma pan jakieś naczynia?
WWWMacoch rozejrzał się dokoła, odnalazł wzrokiem swój plecak i poczłapał w tę stronę. Wrócił z aluminiowym talerzem i widelcem, a gdy Ołeh nałożył porcję mięsa, uśmiechnął się serdecznie. W czasie posiłku Ołeh głównie milczał, rzadko zadając pytania, po jedzeniu zgniótł puszkę i wyrzucił, schował też niezbędnik do kieszeni i siedział ze znudzeniem obserwując starca, który prawie nie jadł, zbyt pochłonięty opowieścią o własnym życiu.
WWWOto widać młodego Macocha za kierownicą ciężarówki na Krymie, gdzie przewozi drzewo tartaczne i handluje ropą, wieczorami walczy na pięści w przydrożnych spelunkach, zawsze wygrywa, bo jest silny jak tur, ma uwielbienie kobiet, którym szepcze do ucha sprośności, a potem, gdy jest już starszy, pracuje jako obwoźny handlarz staroci, zawodowy kontrefaktor, który wszystko potrafi zamienić w szeleszczący pieniądz. Następnie pojawia się na scenie teatru, bo był również aktorem, a ludzie co wieczór bili mu brawo i pozdrawiali idącego ulicą do knajpy, gdzie w jeden wieczór przepijał równowartość ich pensji. Z czasem opowieść staje się smutna, bo po dobrych latach nadchodzą te chude, a Macoch stoi z wyciągniętą dłonią na rogu ulicy i mieszka na
śmietniku, gdzie szuka jedzenia, by przeżyć. Nie trwa to długo, bo los znów jest dla niego przychylny: wdaje się w dyskusję z jakimś łachmaniarzem, który z podziwem stwierdza, że człowiek z takim darem wymowy mógłby każdego przywieść do świętości, i oto Macoch w kapeluszu i zniszczonym garniturze stoi nad otwartym grobem, za pieniądze wychwala zalety obcego człowieka, bo przecież mówcą jest znakomitym, wciąż pamięta czasy, gdy prowadził wykłady na moskiewskich uczelniach, teraz żegna zmarłych, a każde jego słowo wyciska łzy z oczu
zgromadzonych ludzi.
WWWJuż wtedy Macoch wierzy w moc wypowiadanych słów, pozwalających dowolnie kształtować przyszłość. Nigdy się nie ożenił i dzieci również nie miał, bo nie padły słowa, które by zwiastowały taki obrót rzeczy. Jest już stary, ale nie myśli o śmierci, bo nikt jej mu nie zapowiedział, więc nie może się zdarzyć. Przed sześcioma laty przekroczył granicę ziemi niczyjej i został na stałe, gdyż on, Macoch, okazał się być również wytrawnym zbieraczem artefaktów, który każdą znalezioną rzecz potrafi sprzedać z wielokrotnym zyskiem. Taka jest bowiem potęga słowa, również tego niewypowiedzianego.
WWWStarzec przerwał opowieść, siedział przez chwilę wpatrzony w talerz z ledwie tkniętym jedzeniem, potem spojrzał na Ołeha.
– Nie wiem, dlaczego ci to wszystko opowiadam. Ktoś mądrzejszy mógłby powiedzieć, że to błąd konstrukcyjny w człowieku takim jak ja. Że obcy ludzie tak ze sobą nie rozmawiają. Nie zdradzają tajemnic. Dopuszczam jednak myśl, że zostałem ulepiony z gliny, w której znalazły się domieszki ziemi, po której już przeszli inni ludzie. Rozumiesz coś z tego, co przed chwilą powiedziałem?
– Nie wiem. A powinienem?
– Być może. Staram się mówić zrozumiale i z sensem. Doceń to.
– Doceniam. Pan naprawdę w to wierzy?
– Oczywiście. – Macoch dziobnął widelcem zimne mięso. – Ponieważ jednak każdą dyskusję warto poprzeć stosownym przykładem, opowiem ci o człowieku nazwiskiem Sudajew. Nazywają go Wróżem, gdyż potrafi przepowiadać ludziom przyszłość. Gdy tylko o nim usłyszałem, zapragnąłem go poznać. Wyruszyłem do Czarnobyla, gdzie człowiek ten osiadł na stałe, długo rozmawiałem i widziałem dowód na potwierdzenie moich słów. Słyszałem, jak Wróż powiedział jakiemuś zbieraczowi, że ten umrze przed zachodem słońca. I tak się stało: posiedzieli przy ognisku, popili, a potem Sudajew rozwalił mu łeb saperką. Tak więc uwierz: warto słuchać innych, bo w ich słowach często pada zapowiedź naszego przyszłego losu. – Starzec westchnął i spojrzał na Ołeha. – Nie będę już jadł – dodał.
WWWPodniósł się z wysiłkiem, zawinięty w szmatkę talerz z niedojedzonym posiłkiem schował do plecaka i wciąż odwrócony plecami do Ołeha, wymruczał:
– Jako że jestem starszy, pozwolisz łaskawie, bym pierwszy położył się spać. Gdy znudzi ci
się czuwanie, po prostu mnie obudź, ale nie wcześniej, niż po północy.
– Skąd będę wiedział, że to już?
– Takie rzeczy się wie.
WWWMacoch odszedł w ciemność, by po chwili wrócić z ciągniętym po ziemi jałowcem, który rzucił przy ognisku i nakrył podartym kocem. Ułożył się do spania bez zdejmowania butów, owinął płaszczem, spod którego patrzył sennymi oczami na Ołeha.
– To nie jest najlepsze miejsce na nocleg – zauważył chłopiec.
– Spałem już w gorszych. – Macoch zamknął powieki, milczał przez chwilę, po czym spojrzał wymownie na Ołeha i powiedział: – A tak naprawdę, to innych nie ma. Układałem się już do snu w opuszczonych domach, w starych magazynach i zatęchłych piwnicach, a bałem się tylko wtedy, gdy obok mnie spał obcy człowiek. Takie noce są straszne, bo słyszysz w ciemności jego oddech, a nie możesz poznać myśli. Dlatego nie boje się samotności w lesie. Kiedyś zdarzyło się, że rano przy ognisku zobaczyłem człowieka, którego nie było tam, gdy kładłem się spać. Siedział w kucki oparty o strzelbę i czekał, aż się obudzę. Wtedy zapytał, czy mam coś do jedzenia, a gdy odpowiedziałem, że nie, to po prostu odszedł. Czy również uważasz, że był to zły człowiek?
– Dlaczego? Przecież nie zrobił panu niczego złego.
– Inaczej: wyobraź sobie człowieka, który podchodzi do studni i pije wodę.
– Każdy tak robi.
– Bo jest to naturalne: ludzie piją wodę i nie ma w tym nic złego. Ale są też tacy, którzy plują do studni i ci są źli. Prawda?
– Tak.
– No właśnie. A co powiesz o ludziach, którzy tylko patrzą w lustro wody?
– Niewiele.
– Tak właśnie dociera się do prawdy. – Macoch podniósł wskazujący palec i dodał: – Pozwolisz, że zostawię cię z tę myślą i najzwyczajniej w świecie zasnę? Jeżeli będzie cię to nadal interesowało, wrócimy do tej rozmowy przy innej okazji, dobrze?
WWWOgnisko zaczęło przygasać, skrywając ich twarze w ciemnościach, a gdy Ołeh dorzucił gałęzi i podsycił ogień, starzec już spał z otwartymi ustami i strzelbą przyciśniętą do piersi. Leżał szczelnie owinięty kocem na posłaniu z jałowców niczym zmarły na katafalku. Nieliczne gwiazdy oświetlały jego pomarszczoną twarz, a lekki wiatr roznosił snopy iskier między drzewami.
WWWPo północy Ołeh zbudził starego i sam położył się spać, a gdy rano otworzył oczy, przez nikłą smugę dymu z wygasłego ogniska dostrzegł jego zgarbioną sylwetkę na skraju kręgu popiołów. W szarym świcie zmęczona twarz Macocha połyskiwała trupią barwą. Opatulony kocem, ze strzelbą przyciskaną żylastymi dłońmi do piersi i skołtunionymi włosami, przypominał obłąkanego włóczęgę, który grzebie w zimnych popiołach szukając resztek jedzenia. Z głębi lasu dobiegał nieustający szum wiatru. Ołeh uniósł głowę, przetarł oczy i spojrzał na starca zaspanym wzrokiem.
– Straszną walkę stoczyłem dziś w nocy – wyszeptał Macoch. – Do świtu biłem się z myślami, czy nie powinienem cię zabić. Choćby dla twoich butów i jedzenia, które jeszcze masz w plecaku. – Przegarnął kolbą strzelby popiół u swoich stóp, a gdy podniósł się dym, ze wstrętem cofnął głowę. – Nie ukrywam, że była to myśl kusząca. Dwukrotnie odchodziłem w noc, aby nie zbudził cię dźwięk odciąganego kurka, i wracałem, a potem długo stałem nad tobą mierząc ze strzelby. Aż drętwiały mi palce. A ty spałeś i nie mogłeś wiedzieć, że przeliczam twoje życie na suchary, które masz w plecaku, na karabin i ubranie, które mógłbym sprzedać w Korohodzie, w końcu na śpiwór, w którym mógłbym wygrzać moje kości. Tak, śpiwór zdecydowanie zatrzymałbym dla siebie. Jak myślisz, ile dni mógłbym przeżyć za te pieniądze?
– Dlaczego pan mi o tym mówi?
– Myślę, że dobrze jest wiedzieć, ile nasze życie jest warte dla innych. Bo może się zdarzyć, że trafisz na człowieka, którego sposób myślenia będzie prosty, a jedyną wątpliwością, którą przyjdzie mu rozstrzygnąć w swej głowie, będzie dylemat: czy zabić cię, gdy odwrócisz się do niego plecami, czy jednak poczekać, aż zaśniesz. Pomyśl o tym, nim następnym razem usiądziesz przy ognisku z obcym człowiekiem.
WWWStarzec poprawił koc na ramionach i powiedział:
– Chcę, żeby wszystko między nami było wyjaśnione. Ludzie nie powinni się rozchodzić kryjąc w sercu urazę lub żal. Zatem wiedz, że nigdy cię nie skrzywdzę, chłopcze, i liczę, że w przyszłości zachowasz się tak samo.
WWWMacoch powoli się wyprostował, zsunął z ramion koc, przewiesił na ręce i przeszedł przez ognisko wzbudzając kłęby popiołu. Deptane węgle zatrzeszczały jak pękająca woskowa pieczęć. Starzec, odwrócony plecami do Ołeha, położył strzelbę na trawę, zarzucił na ramię plecak z przytroczonym kocem i podciągnął szelki. Ze strzelbą w ręku ponownie obszedł ognisko. Chłopiec siedział na śpiworze, obserwując go ponurym wzrokiem. Dłoń opierał na suwadle kałasznikowa.
WWWStarzec zatrzymał się przed Ołehem i powiedział:
– Dopuszczam myśl, że po tym, co usłyszałeś, nie będziesz chciał iść dalej ze mną.
WWWChłopiec nieznacznie uniósł głowę. Spojrzał z dołu na Macocha.
– Nie, proszę pana. Nie chciałbym.
– Mógłbym ci wskazać drogę na Korohod. Idę na złomowisko, a to po drodze. Nie musisz się bać. Wszystkie znaczące słowa zostały już wypowiedziane. Nie ma w nich zapowiedzi twojego przyszłego losu.
– Pan naprawdę w to wierzy?
– Oczywiście. Trzeba uważnie słuchać innych ludzi. To jak czekanie na pociąg, który został wcześniej zapowiedziany. Już słyszysz wycie lokomotywy, stukotanie kół na złączkach szyn, a za chwilę porazi cię światło i poczujesz pęd powietrza. Wtedy zrozumiesz, że jest za późno, by zejść z torów.
WWWStarzec był już daleko, jego zgarbiona sylwetka nikła w zaroślach, gdy Ołeh z plecakiem zarzuconym na ramię, z kałasznikowem obijającym biodro i rozognionym spojrzeniem ruszył jego śladem.
-
Za ten post Algir otrzymał następujące punkty reputacji:
- Red Liquishert, echelon.