Nie opublikowałem nic od... bardzo, bardzo dawna. Łapcie.
:
Świt przyszedł nagle. Zimny, mglisty. Pachnący rosą i zgniłymi liśćmi. Wonią niedalekich bagien. Delikatną nutką śmierci wiszącej w powietrzu.
Mężczyzna uniósł głowę znad rozłożonego karabinu i patrzył, jak wąskie smugi światła wpadają na stryszek przez szpary w zbutwiałych deskach. Tkwił przez chwilę w bezruchu, a potem złożył broń. Zwinnie, bez zastanowienia. Każdy ruch był bowiem wykuty w pamięci jego dłoni. Nie było tu miejsca na pomyłkę.
M21. Amerykański karabin również wiele pamiętał. Każda rysa na łożu i kolbie świadczyła o jego poprzednich właścicielach. Wytarty język spustu opowiadał legendy dawnych potyczek. Mężczyzna zamyślił się, gładząc dłonią lufę karabinu. Dziś mija rok, pomyślał.
Nie czas na to. Nie czas.
Zerknął na zegarek, a potem podszedł do dziury w daszku. Wyrwa okryta była grubą plandeką i mężczyzna uchylił jej rąbek. Zobaczył ruiny wioski, skąpane w promieniach wschodzącego słońca i spowite całunem bladej mgły. Nad pobliskim lasem bagiennym kłębiły się deszczowe chmury – niebawem dotrą także tutaj. Chłodny wiatr czule gładził zarośnięte policzki strzelca.
Wtedy spomiędzy umarłych przed trzydziestoma laty domów wyszedł powoli zakapturzony człowiek. Gruby, myśliwski płaszcz powiewał na wietrze, torba i sztucer tkwiły zawieszone na ramionach. W prawej dłoni spoczywał ciemny, kanciasty kształt – pistolet.
Oto przybył, pomyślał strzelec, klękając przy wyrwie. Nie wystawiał lufy przez wyrwę, łowca z łatwością by go zauważył; przycupnął w głębi pomieszczenia, tak, aby wciąż mieć widok na nadchodzący cel. Cel, który – nieświadom nieuchronnego końca – dumnie szedł mu na spotkanie.
Człowiek, który za chwilę miał zginąć, rok temu dokonał zbrodni. Zbrodni, którą według niepisanego czarnobylskiego prawa można było pomścić tylko w jeden sposób.
Strzelec zabijał wiele razy. Dla pieniędzy. Dla satysfakcji. Z rozkazu. Teraz sprawa była wyłącznie osobista.
Złożył się do strzału. Przez szkło lunety widział każdy detal sylwetki łowcy. Widział, jak tamten zatrzymuje się i odrzuca kaptur, ukazując nieomal chłopięcą, delikatną twarz. Tylko zimne, skupione oczy mogły dawać świadectwo prawdziwej natury myśliwego. Strzelec na strychu wstrzymał oddech. Łowca sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, ale ręki już wyjąć nie zdążył.
Strzał poniósł się echem daleko, płosząc stado wron z nieaktywnych linii wysokiego napięcia.
*
Szedł niespiesznie, a gdy dotarł do zwłok, zapalił papierosa i zaciągnął się dymem. Patrzył w milczeniu na rozciągniętą na wznak sylwetkę. Na wybałuszone, wpatrzone w niebiosa oczy. Na dziurę i plamę krwi, która wykwitła na piersi zabitego. Dokonało się.
Cisnął niedopałkiem na bok i przykucnął przy zwłokach, odpalając kolejną trojkę. Zabrał popękany portfel, paczkę papierosów, pistolet, amunicję, trochę przydatnych drobiazgów z torby. Obejrzał sztucer Mannlichera – dobra rzecz. Zawsze może się przydać. Rzucił okiem na inicjały wyryte na kolbie: TK. Skrzywił się. To imię powinno zostać zapomniane. Cóż. Napisem będzie musiał zająć się później.
Wyciągnął z plecaka buteleczkę zanęty, odkorkował i rozlał na zwłoki. Wdeptał niedopałek w ziemię i szybkim krokiem ruszył na południe.
Gdy był już daleko, sfora oszalałych psów rozerwała zwłoki na strzępy.
*
Bar był tak samo duszny jak zwykle, ale nigdy nie miał już powrócić do dawnej świetności. Nie ma już areny. Nie ma Chrypy, nie ma bandy gladiatorów, nie ma snujących opowieści gawędziarzy. Tylko kilku nijakich pijaków i dziadek, który teraz jadł swój lichy obiad, a mieszkał w małej chatynce nieopodal, gdzie hodował róże. Starzec, który swoimi obietnicami i opowieściami zabił już niejednego żółtodzioba.
Minął te szare, puste skorupy dawnych ludzi i podszedł do baru. Uniosła głowę, brązowe oczy zapłonęły ogniem, wąskie usta uniosły się w uśmiechu.
Drgnęła i wykrzywiła się blizna, ciągnąca się od żuchwy, na ukos przez twarz, obok oka, aż do czoła. Zadana nożem. Dawno temu.
Mimo to kochał ją. Naprawdę kochał.
- Już jestem, Aniu. Już jestem.
- Zostaniesz teraz ze mną? – szepnęła, jak gdyby bała się, że ktoś podsłuchuje. Dziwny odruch.
- Jeszcze tylko coś załatwię, dobrze? – zapytał delikatnym tonem. Zmieniła się. Potrzebowała ciepła. Trzymała go na powierzchni, by nie utonął w jeziorze własnego szaleństwa i strachu. – Odwiedzę przyjaciela.
Kiwnęła niechętnie głową, uśmiech spełzł jej z twarzy.
- Wynagrodzę Ci to – uśmiechnął się. – Zostawię trochę rzeczy, wyjdę i zaraz wrócę.
Gdy wychodził, nikt nie podniósł wzroku znad swojego stolika. Nie mieli już sił nawet na to.
*
Minął zdewastowany budynek areny, w którym teraz przejściową bazę mieli wędrowni stalkerzy. Przeszedł wąskimi uliczkami, aż dotarł na skraj sosnowego zagajnika – ruszył wydeptaną ścieżką w głąb niewielkiego lasu. Anomalie nie występowały tu od bardzo dawna. Zagajnik był bezpiecznym miejscem – nikt nie wiedział, dlaczego tylko tutaj praktycznie nie ma radiacji, mutanty nie przychodzą tu nawet, by chwilę odpocząć, a ostatnia anomalia zjawiła się po wyjątkowo silnym Zwarciu siedem lat temu. Tak po prostu było.
W centrum lasu, pomiędzy tykami sosnowych drzew tkwiły groby. Nie takie jak w całej Strefie, nie budowane pospiesznie i z byle czego – prawdziwe pomniki legend. Trwalsze niż ze spiżu.
Gdzieś tu był Chrypa, tam Skrzypek, gdzieś dalej Samuraj, zaraz obok Sopel… U szczytu każdego kopca wbito niegdyś krzyż, a u stóp religijnego symbolu ułożono kamień, na którym wyryty został pseudonim zabitego i data śmierci. Stalker nie musiał szukać; odnalazł Literata szybko.
Literat.
Człowiek dziwny. Samotny, chodzący własnymi ścieżkami – z mało kim nawiązał dobry kontakt, a Rudy traktował go niemal jak ojca. Ojca, którego sam nigdy nie miał.
Zacisnął dłoń na grubym notesie, który zawsze trzymał w kieszeni płaszcza, przy sercu. To tam Literat spisał wszystkie swoje bajędy, ballady, opowieści i nowelki… Rudy pamiętał długie wieczory w barze Gladiator, kiedy umęczeni wojownicy z areny wracali z walk, kiedy Chrypa stawiał posiłki i kiedy Literat snuł swoje opowieści. Długie, zapierające dech w piersiach, pełne ognia. Pełne… życia.
Wszystko to obrócił w proch jeden strzał. Najpierw szaleniec, bezwzględny morderca, którzy zniszczył tę resztkę normalnego życia, jaka Rudemu pozostała. A potem człowiek, którego miał za przyjaciela. Którego strzępy porwały psy. Dokładnie tak, jak powinno być. Pomsta dokonała się.
Rudy zdjął z ramienia sztucer, obejrzał go jeszcze, a potem złożył przy grobie Literata.
- Weź – powiedział cicho. – Zrobiłem to, co trzeba było zrobić. Wezmę twój – dodał, poprawiając na ramieniu M21. – Zawsze będę o tobie pamiętał. Zawsze.
Stał tak jeszcze dłuższą chwilę. Odruchowo dotknął szyi, ale nie spoczywał tam już złoty medalik z wyblakłą fotografią. Tego już nie było.
Omiótł spojrzeniem cmentarz, który w ostatnim czasie wypełnił się mogiłami. Oto coś się skończyło. Oto dobiegła końca pewna epoka. Był rozkwit, nadszedł czas przekwitu. Była piękna wiosna, nadeszła szara jesień.
Odwrócił się na pięcie, powoli ruszył w drogę powrotną. Idąc, myślał jeszcze o jednej rzeczy, która wlewała w jego obumarłe serce odrobinę światła. Odrobinę nadziei.
Po każdej jesieni wiosna znów powraca.
Jeszcze będzie lepiej.
Bydlę z pana, panie Red
Za ten post Red Liquishert otrzymał następujące punkty reputacji:
Red gnoju, czemu nazwałeś opka adekwatnie do jego poziomu? Kpisz z naszej ynteligencji, he???
Wtedy spomiędzy umarłych przed trzydziestoma laty domów - ku*wa oczy mi krwawią. A miały pogrzeb? No i kto kopał taki zaje*isty dół, żeby je pochować? Chyba fadroma.
z nieaktywnych linii wysokiego napięcia - nie lepiej nieczynnej?
Reszta zdań ok, braki w przecinkach, źle postawione kropki itp pierdoły nawet nie poprawiam. Pomysł oklepany, wykonanie w miarę, początek całkiem klimatyczny (potem klimat siadł). Zdania też niektóre zbyt lakoniczne jak równoważniki. Radzę to zmienić To nie jest zły zabieg, ale z dość mocno poszatkowanym tekstem (a taki jest) trochę to sztucznie wygląda, jak byś się śpieszył skończyć pisać. Jak dla mnie to 3+
Całkiem fajne, tylko brakuje jakiegoś dobrego zakończenia czy też wyjaśnienia. Jako wstęp do czegoś więcej nawet niezłe, jako samodzielna rzecz trochę fabularnie nijakie. Stylistycznie miejscami zgrzyta, np.
u stóp religijnego symbolu ułożono kamień
kamień jako konkretny przedmiot zestawiony w sensie przestrzennym z abstrakcyjnym pojęciem jakoś się gryzie, rozumiem że chciałeś uniknąc powtórzenia, ale może "u stóp figury", albo po prostu "krzyż, a pod nim kładziono kamień (...)
Po każdej jesieni wiosna znów powraca.
Po każdej jesieni nadchodzi znów wiosna. Szyk bym tu trochę zmienił, orzeczenie powinno być wcześniej.
Nie lubię motywu zabójców-snajperów w Zonie, moim zdaniem to by nie miało racji bytu w rzeczywistości, ale mogę się mylić
"In loneliness, in some sort of a bleak unexplainable solitude with yourself and the Zone you can contemplate. Feel it, become another, penetrated by the aeons of the Zone. That's why it is good that makers didn't include women in the game, truly they are genius. While the game is kind of explorative, it is the journey inside. Had you also the feeling that you are in your dream while playing? Sometimes, for only moment some sight in the game appears to you like an image in a dream: obscure landscape, grey sky, and deserted building with dark windows. (...) It is no shame to have an intimate feeling to this game. I think this game, not on purpose but through artistic intuition, which is not controlled by a purpose of the artist, touched the perennial."
Wrażenie wyrwania z całości jest absolutnie słuszne - Rudy miał być bohaterem powieści w wiadomych realiach. Opowiadanie "Krew" jest prequelem wydarzeń z niedoszłej książki, a niniejszy utwór - jego sequelem, swojego rodzaju epilogiem. Jest to też epitafium, memoriał, ale czego - tego już domyślą się ludzie w miarę dobrze obeznani z forumem
Co do składni - jest popie*dolona i chyba nie jestem w stanie tego zmienić. Równoważniki są, były i będą. Odnalazłem własny styl i trzymać się go chyba będę tak długo, jak się da
Ogólnie, to oprócz umarłych domów (może lepiej zamarłych?) i nieaktywnych linii wysokiego napięcia (w stosunku do rzeczywistości czarnobylskiej jakieś takie... nieadekwatne) to za bardzo nie ma co wytykać.
A nie wiem, mie się podobało.
Spolszczenie do Misery: The Armed Zone (Ja & Imienny) Ciekawe kiedy ilość moich kozaczków przekroczy moje IQ