Pozwoliłem sobie na dorzucenie do zbioru prac "konkursowych" również swoje opowiadanie. Powstało w ciągu tygodnia, pisane było dla czystej rozrywki. Zamieszczam je w takiej formie, w jakiej zostało wysłane na konkurs, dla obiektywnej oceny. Z perspektywy kilku miesięcy muszę przyznać że od czytania bolą zęby... (Widzę większość literówek, bez obaw. Nie są poprawione celowo.)
Liczę po cichu na sensowną krytykę, pozdrawiam!
(jest nieco rubasznych i wulgarnych fragmentów, w razie uwag ocenzuruję co trzeba)
"Fatum"
I
:
Zrzucił plecak pełen fantów z nieukrywaną ulgą. „Ciepnął” go niedbale w kąt pomieszczenia kuśtykając z obandażowaną stopą, a zaimprowizowaną kulą podparł nadal działające (jakimś cudem) drzwi. Sosnowy, drewniany stempel blokujący klamkę zastawił kilkoma dużymi, ukruszonymi pustakami. Na całość rzucił nieco podgniłą paletę. Względnie zadowolony z zaimprowizowanej barykady siadł ciężko na materacu leżącym w kącie. Cały ten kompleks przemysłowy – Rostok, to jednak nie najgorsze miejsce do odpoczynku. Fajna miejscówa, widać że ludzie się tu na popas zatrzymują. Poddasze, uczęszczana okolica, względnie blisko do Baru a cały syf w halach fabrycznych poniżej. Nawet anomalii nie ma zbyt wiele. Widok za oknem był ciekawy nawet po zmroku. Sąsiednia hala fabryczna i rzędy zwrotnic kolejowych rysowały się niewyraźnie, oświetlane lekko „elektrami”. W jednym z potłuczonych dawno okien błysnęło ciepłe, nieregularne światło – pewnie coś w „żarnik” wlazło. Psy ujadały z daleka, od czasu do czasu słychać było szmery z kanałów pod halą. Tuszkany, czy Rodenty, przerośnięte gryzonie pewnie się kotłują gdzieś po rurach, jak ich zwą tak zwą. Małe ku*wiszony. Sądząc po zapachu w pomieszczeniu i kwitnących papierzakach za przewróconym biurkiem – stalkerzy nie tylko na popas się tu zatrzymują, ale i na „dwójkę”. No cóż, nic co ludzkie nie powinno być mu obce! Wyciągnął z plecaka pałatkę i waciak, opatulił się i ułożył na starym materacu, a opatrzoną nogę ułożył nieco wyżej opierając o kupę gruzu. Obrzyn w zasięgu ręki i można kimać.
Wołali go Fatum. Nie bez powodu, miał więcej blizn niż ktokolwiek inny, co jest dosyć zabawne bo rzadko pchał się dalej niż do 100 radów. Siedział w Strefie już prawie rok, przeżył kilku dobrych kolegów. To nie czyniło go w prawdzie weteranem, raczej typowym samotnikiem. Fatuma cechowało chorobliwe zamiłowanie do improwizacji, oraz przekora która w Zonie jest bardzo szybko i spektakularnie karana. Wypadki jakie go spotykały (często na własne życzenie) były równie szokujące co zabawne. Najłatwiej dało by się je podsumować zwrotem „szczęście w nieszczęściu”.
Mówi się że Zona pozwala stalkerowi na jeden, góra dwa błędy. Wśród samotników krążą opowieści czasem śmieszne, czasem ponure (ale zawsze pełne ironii), o tym jak weterani wracając z Prypeci ginęli pod Kordonem w „karuzelach”... Wystarczy głupi krok w bok by stracić życie lub nogi. Stąd brak blizn u innych stalkerów. Jeśli jest okazja do ich zdobycia – w większości przypadków kończy się to jednocześnie gwałtownym zejściem z padołu. Fatum popełniał takie błędy notorycznie. Był z pochodzenia Polakiem, miał ciemne kudły, brązowe oczy i diastemę między jedynkami. Koledzy żartowali sobie z jego uzębienia, podobno można mu było wcisnąć między siekacze monetę, jak do automatu. Inni szli dalej, twierdząc, że da się to zrobić nawet w poprzek! Nie wiedzieć czemu, żarty kończyły się natychmiast, gdy ktoś nieopatrznie gubił otwieracz do kapsli.
Fatum spał kilka godzin jak kamień. Powoli nadszedł blady, niepewny świt. Stalker właśnie kotłował się na nieco przepoconym materacu. Przez przerdzewiałą blachę falistą wpadały już mdłe promienie porannego słońca. Pod obskurną ścianą leżały stosy palet i gruz, a prowizoryczna barykada w świetle dnia wyglądała wyjątkowo marnie. Wystarczyłoby żeby jakiś cherlawy snork zasadził jednego kopa, a badziewna dykta poszłaby w diabły razem z resztą konstrukcji.
Nieostrożny stalker powoli się budził. Światło przebijało się przez przymknięte powieki. Pomarańcz i organiczna czerwień, wykwity naczyń krwionośnych i widoczne na jasnym tle drobnoustroje zalewały zmysł wzroku sennego jeszcze Fatuma, a gdy uchylił leniwie powieki i spojrzał na nieubłaganie jasną plamę słońca, rozbudził się zupełnie. Przeciągnął się i ziewnął spektakularnie, na jego brzuchu zaświeciły dwie głębokie, czerwone pręgi.
Ciekawa historia z tymi pręgami, gdy kilka miesięcy temu, jako całkiem świeży stalker, czołgał się ciasnym łącznikiem między kanałami burzowymi gdzieś na obrzeżach Agropromu, dopadła go pijawka. Z tunelu wystawały mu tylko nogi i część tułowia, więc nie mogła przyssać się do szyi. Próbowała znaleźć mackami kluczowe organy, siłą rzeczy przyssała się do brzucha, zasysając przypadkiem treść jelitową. Mówi się, że Fatum jako jedyny stalker widział wymiotującego mutanta. Pijawka, gwałtownie wyrywając macki wyciągnęła oczywiście jelita na wierzch, plącząc je w wystających drutach zbrojeniowych. Fatum zesrałby się natychmiast, gdyby miał czym. W szoku wyciągnął PMm-a i wypruł cały magazynek w wymiotującą pijawkę. Trafił kilka razy w pokaźnych rozmiarów łeb, oddał jeszcze kilka strzałów na sucho po czym narzygał sobie na lewe ramię. Pijawka znieruchomiała w szarej plamie rozbryzganej tkanki nerwowej pomieszanej z czerwonymi bełtami. Stalker zdjął rękawiczki, zaczął rozplątywać swoje jelita i zbierać je do kupy, założył sobie tamponadę, ponieważ krew lała się z niego strumieniem. Darł się też w niebogłosy. Leżał w tunelu kilka godzin. Wyciągnęli go jacyś ukraińcy, początkowo myśleli że to mutant, ale usłyszeli jakby spod ziemi „ku*wę”. W Zonie nie ma zbyt wielu Polaków, od razu go poznali. Fatum przeleżał miesiąc w Kordonie z gorączką, przeżył chyba tylko dla tego że „ślina” pijawki nie tylko rozrzedza krew, ale i ma właściwości dezynfekujące. Nie bez znaczenia był fakt że inny Polak, niejaki Misza, założył mu załatwiony jakimś cudem jałowy dren, od czasu do czasu wyciskał mu z brzucha ropę i wlewał do ryja rosół z torebki na przemian z wódą, na własny koszt. Pamiątką po tym były właśnie dwie grube, czerwone i nieregularne blizny biegnące po podbrzuszu.
Stalker podniósł się powoli i zasyczał z bólu, jego stopa była zmasakrowana. Opatrunek mógł właściwie wycisnąć z krwi jak szmatę. Tak też zrobił, po czym zmienił gazy na czyste i owinął stopę czerwonym od krwi bandażem elastycznym. Ostatni jaki mu został. Do okolic Baru miał raptem pół kilometra, ale w warunkach Zony i ze stopą wyjętą z użytku – to naprawdę sporo. Przenocował w tym trudno dostępnym, zabarykadowanym biurze fabrycznym na poddaszu, bo poprzedniego wieczoru działo się zdecydowanie zbyt dużo, żeby ryzykować nocne czołganie przez kilkaset metrów. Nawet Fatum nie byłby tak głupi, choć niewiele mu brakuje, jak powiedzieliby inni stalkerzy. Po dołożeniu swojego udziału w niespodziankach za biurkiem, spakował pałatkę i waciak, zarzucił na kark mandżur i zebrał się do drogi.
Dreptał krok po kroku po stalowych konstrukcjach aż zlazł do samej hali. Powoli kierował się do bocznego wyjścia, ale dostrzegł ruch w kanale naprawczym kilka metrów od niego. (rozmiar konkretny, chyba dla samochodów ciężarowych). Przygotował obrzyna, klęknął aby nie obciążać rannej stopy i pstrykną latarką. Mimo że dzień nadchodził, w takich miejscach nie było jeszcze jakoś specjalnie jasno. Kilka par małych ślepi mignęło w kanale, po chwili zakotłowały się trochę. Tuszkany na bank. Nagle wyskoczyły zwartą masą, pięć lub siedem sztuk. Fatum przymierzył obrzyna i dał ognia z obu luf, zdmuchując trzy sztuki. Kolejne cztery w mgnieniu oka rzuciły się na niego. Jednego kopnął ranną nogą jak piłkę pod dach hali (gryzoń popiskiwał w locie i znikł gdzieś w gruzach), drugiego przypadkiem rozdeptał. Dwa na niego wlazły i uczepiły się pazurami. Odrzucił obrzyna. Tego który zajął się drapaniem pochłaniacza maski przeciwgazowej złapał rękami i wykręcił do tyłu łepek, aż chrupnęło. Ostatni… Wlazł mu do plecaka drapiąc w szale wszystko od środka. Fatum zdjął go szybko i z rozmachem pieprznął nim o betonową podłogę kilka razy. Wyjął z plecaka pokiereszowane truchełko i szklane okruchy (szkoda flaszki…), rzucił w okolice wlotu do kanału, niech cholerne gryzonie patrzą. Ogarnął się trochę, załadował obrzyna, znalazł w ścianie oparcie i ruszył powoli ku wyjściu a następnie w stronę Baru. „To blisko, nie powinno być żadnych niespodzianek.” Pomyślał nieroztropnie. Obrzyn jest co prawda uznawany za broń amatorów, ale Fatum miał do tego smyka sentyment. Pierwszy jego zakup, znał go na pamięć. Nacięć nie robił, nie miał gdzie. Kolba była odrapana i niekompletna, ale idealnie mu pasowała. W razie czego, przy udzie miał wysłużonego PMm-a, a był to dokładnie ten sam egzemplarz, którym odstrzelił cudem juchociąga.
Ostrożnie kuśtykał między przerdzewiałymi kontenerami, rzucał właśnie mutry w rozproszone „elektry”, gdy spotkał kilku idących do Jantaru stalkerów. Pomogli mu doczłapać do Baru, dobre duszyczki. Tak to jest właśnie, że im głębiej w Zonę, tym mądrzejsi ludzie na drodze. Wiedzą, że nie dyma się innych, bo prędzej czy później inni wydymają. Mafia, Wojsko i różne niepewne grupy interesów trzymają Pogranicze oraz cały handel z Dużą Ziemią, chcą bydlaki zarobić, ale żeby wejść i samemu fanty znaleźć – od razu cwaniakom rury miękną. W Kordonie i na całym Pograniczu siedzą głównie same świeżaki (nic nowego pod słońcem), ranni i złamani przez Zonę. Są tacy, co do Zony już się boją wejść, ale i na Dużą Ziemię nie potrafią wrócić, tak im sprało beret. Dobrze w Kordonie opylać fanty i siły zbierać, ale cóż, ile można, nudno tam na dłuższą metę, trzeba się też umieć z trepami dogadać. Na cmentarzyskach pojazdów z kolei często jest tłok. Cholerny węzeł komunikacyjny. Jeśli pozbyć się amunicji to tylko tam. Ganiają się w tym bajzlu frakcje, bandyci, krety i samotnicy, nie wspominając o migracjach fauny i brzęczącym non stop dozymetrze.
Tereny od Baru w stronę laboratorium nad Jantarem, aż do Centrum to zupełnie inna bajka. To już nie jest ziemia niczyja dla drobnicy, bandziorów i cwaniaków. Te okolice trzeba już rozumieć, tutaj kontraktowe kombinezony, jebitne detektory i cygara w ustach niewiele pomogą. Zona kara tu zaje*istość. W tej okolicy elegancki naoliwiony kałasz zatnie się co trzeci strzał, a jeśli się potyka o wystające druty, to tuż przy „karuzeli” w dziurawym murze. Jak się tu podrzuci monetę, to upadnie na kant (o ile nie zawiśnie w powietrzu). Z tej części Zony wraca się z pustką w głowie. Coś tu człowieka zmienia. Oczywiście już w Kordonie można wpaść w „karuzelę” czy „grawikondensat”, ale im bliżej centrum, tym bardziej Zona zdaje się zanurzać w metafizyce. Jest coraz mniej dosłowna, a coraz groźniejsza. Tutaj już nie odnajduje się ciał.
Fatum opóźnił wymarsz chłopakom którzy go przywlekli do Baru, rzucił więc w podzięce kilkoma ogonami ślepaków. Na każdego po jednym. Dniówkę wyrobili. Zachodziło już słońce, gdy oparty o ułamaną, grubą gałąź wszedł do środka, machnął kilku znajomym. - Fatum, gdzieś ty znowu był?- Kuna dostrzegł opatrunek stopy - W co żeś wlazł? - W „grawikondensat”…- powiedział z mieszanką dumy i rozbawienia. Fatum pokazał opatrzoną stopę. Bandaż był mokry od krwi. Nic w tym dziwnego, wszak tego typu anomalie potrafią zmiażdżyć i wbić w grunt wszystko, co się w nie wrzuci (lub to, co weń nieświadomie wejdzie). - Jobanyj w rot… Jak to się stało? - Szedłem przez bagno nad Jantarem i odyniec z tataraku wyskoczył, a że byłem obładowany, to nie miałem jak po rozpylacz sięgnąć, zacząłem uciekać przez szuwary. No i lecę, bydle za mną kwiczy, a ja nagle czuję że w coś depnąłem, jakby mi pyliesos nogę wciągnął… Zdarło mi buta z onucem, ale że rozpędzony i obładowany byłem, to nogę jakoś wyciągnęło. Ja leżę jak długi, a dzik za mną wbiegł prosto w anomalię, z nim gorzej było. Wessało wszystkie cztery kopyta, szarpał się skubany minutę, nogi mu miażdżyło i dalej kwiczał, a jak siadł cielskiem to już do reszty powietrze z niego wyszło. - Duży był? - Ze sto dwadzieścia kilo miał, sprasowało go do rozmiaru pięści. - A jak noga? - Zapytał Kuna. - Straszne podciśnienie tam było w środku, a i tak z brzegu wdepnąłem! Dobrze że kości nie połamało! Boli jak cholera, naczynia krwionośne popękały, ale warto było, patrz… -Fatum wyciągnął brązowy, lekko połyskujący artefakt, kilka osób obróciło się z zainteresowaniem. - I co to robi? - Kwiczy jak ściśniesz! - Cały bar zagrzmiał rechotem, kilu stalkerów się dosiadło, ktoś zapytał z sympatią: -Fatum, jak ty to wyciągnąłeś? I jak żeś tu doczłapał? -„Grawikondensat” puścił, z ziemi podniosłem bez problemu… A do domu Czarny Stalker podprowadził! - Ktoś splunął, kto inny się zaśmiał cicho. -Najadł się i puścił! Mówię wam, niektóre anomalie jak węże są! Nażre się raz a porządnie i daje spokój do emisji. - Wtrącił Siwy, jeden z najstarszych stalkerów jakiego Fatum znał, facet miał z pięćdziesiąt lat. Nie, żeby siedział w Zonie tak długo, po prostu przyszedł z Dużej Ziemi już jako wapniak. - Byle się nami nie najadały! Zdrowie! - Krzyknął ktoś. Stalkerzy wznieśli szklanki i musztardówki. Ktoś wyciągnął gitarę i trącił struny, ktoś inny zanucił Okudżawę.
Piesenka karotkaja kak żyzń sama… Gdie ta w darogie uslysznaja…
To był dobry wieczór, Fatum znieczulił się nieco czystą wódką i ból stopy trochę zelżał, ostatecznie miał za co pić. Mutanty sprasowane i przemaglowane w artefakt nie są częstym znaleziskiem. Miało to swoje odbicie w ilości rubli uzyskanych ze sprzedaży. Okazało się bowiem, że sprasowane truchło dzika nie tylko „kwiczy” ale i powoduje natychmiastowe krzepnięcie krwi w bezpośredniej styczności. Fatum doszedł do tego gdy wrzucił artefakt do ładownicy razem ze zużytymi gazami. Efekt był co najmniej ciekawy.
Stalker wyłożył się sapiąc z wyczerpania na drewnianej palecie, nasmarował obficie pajdę chleba zdobycznym smalcem, a Kunę – najlepszego kumpla, wysłał do kilku handlarzy z fantami i całą listą zakupów. Kuna, jak każdy stalker, również miał swoje zwyczaje. Niektórzy nie robią wypadów do centrum, inni nie chodzą na bagna, a inni mają ulubione godziny, pory dnia lub metody stawiania kroków. Kuna miał jedną kluczową zasadę – unikał pewniaków. Nie podnosił luźnych artefaktów, wszędzie chodził naokoło i naokoło wracał. Nie stosował prostych rozwiązań, wszędzie widział haczyk – i to skutkowało. Miał respekt do Zony bardziej niż to konieczne. Był ponadto bardzo religijnym człowiekiem, podobno raz na jakiś czas wychodził z Zony, aby pójść do cerkwi i spotkać się z batiuszką. Czego Kuna szukał w Zonie, nie wiadomo do końca. Nie żeby była to jakaś wielka tajemnica, po prostu nikt specjalnie nie drążył tematu, wszyscy żartobliwie twierdzili, że pilnuje Fatuma, żeby ten sam się nie postrzelił. Skoro wychodził na Dużą Ziemię bez większych problemów, to na bank nie był szują ani recydywistą. Może szukał Boga, może pieniędzy, cholera wie. Najważniejsze że dla każdego był dobry, nie było sytuacji żeby bratu nie pomógł.
Fatum kiedyś po pijaku, zupełnie od czapy rzucił: „Jesteś jak kuna! Bo to jest zwierzę co zadusi, a nie zje” – od tamtej pory tak go właśnie wołają. Kuna swojego pseudonimu nie cierpi, ale tylko takie ksywy mają sens. Im bardziej bolą tym bardziej przylegają do człowieka.
Kuna wrócił uśmiechnięty z pakunkami, głównie medykamentami. Rozliczył się z Fatumem szybko, przysiadł obok i rozłożył opatrunki. Dalej sprawy potoczyły się szybko, pękło kilka flakonów, towarzystwo wyraźnie się rozkręciło. Motywem przewodnim wieczornej imprezy były więc doświadczenia ratownicze i różne eksperymenty na biednym, pijanym Fatumie. Głównymi punktami kulminacyjnymi imprezy była dezynfekcja otwartej stopy spirytusem i domięśniowy zastrzyk przeciwbólowy. Na to pierwsze ranny stalker nie chciał pozwolić, ale szybko go towarzystwo przekonało. - Chłopaki, w dupę se tą butlę wsadźcie! Nie będziecie się tak ze mną bawić! - Stawiam pięć puszek energetyka że się Paliak zeszcza z bólu! - Ktoś w tle rzucił głośno. - Na ciebie się zeszczam najwyżej! - No Fatum, co ty, pedał jesteś? - Rzucił ktoś inny. Taka retoryka i uderzanie w podobne tony powoli robiło z Fatuma pośmiewisko. Zapędzony w kozi róg ranny stalker tracił kolejne opcje. Nie było to ze strony towarzystwa nic okrutnego, po prostu doskonale się jego kosztem zabawiali. Fatum wiedział jednak że ma to również inny wymiar. Zdawał sobie sprawę z faktu że ma szansę zasłużyć sobie na ich niekłamany, trwały szacunek. Ktoś kiedyś powiedział że w Zonie „nie ma narodowości”, a jego rosyjski był na całkiem niezłym poziomie, potrafił się dogadać, potrafił też robić interesy. Czasami jednak czuć było pewne zgrzyty między Fatumem a otaczającymi go „Homo Sovieticus”. Krzyknął głośno, żeby rozbawieni stalkerzy „zamknęli mordy”, a był już naprawdę, delikatnie mówiąc, zdenerwowany.
Zapanowała cisza, wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Fatum zapalił papierosa, kazał sobie podać butelkę spirytusu. Wypił kilka łyków i natychmiast zagryzł podsuniętym przez kogoś ogórkiem kiszonym. Z zaciśniętymi oczami odczekał kilka sekund i nalał sobie biedaczyna spirytusu na okrwawioną stopę. Ryknął, przestał na chwilę kontaktować a w całym Barze rozległ się aplauz i gwizdy. Fatum, przez kolejną godzinę syczał z bólu. Napił się jeszcze czystej i był na tyle wstawiony, że nie pamiętał jak mu Kuna założył opatrunek i zastrzyknął przy wszystkich na gołe dupsko domięśniowo środek przeciwbólowy. To już oczywiście był typowy braterski żart z nieprzytomnego kolegi, a nie żadna próba odwagi. - Noo, Fatumkowi się klisza przepaliła! Wiecie jak zastrzyki domięśniowe działają? - Rzucił Kuna. - A no jak? - Spytał Siwy lejąc kolejną miarę do sztofki. - Tak Fatuma będzie rano dupa boleć, że stopy nie poczuje! Kolejna już salwa śmiechu odbiła się od ścian i nie ustawała kilka dobrych minut. Kolejne flakony i żarty wypalały w stalkerach poczucie czasu. Impreza skończyła się nad ranem, zapewne niewielu samotników ruszyło następnego dnia odkrywać tajemnice Zony. Zawalczyli za to o swoje zdrowie, wytaczając najcięższy kaliber przeciw paskudnym radionuklidom, oczyszczając organizm chyba jak nigdy przedtem.
Następnego ranka, gdy Fatum pił kolejną już butelkę wody, pocierając dłonią na zmianę obolały od zastrzyku zad i pękający łeb, Barman zawołał lekko skacowanego Kunę do nieheblowanego kontuaru. - Sprawa jest, słuchaj, kilka ekip szukamy do wypadów… Ale po sezonie. „Jak bezpośrednio!”, pomyślał Kuna. - A no coś ostatniej zimy wyszło ciekawego… - No, mówi się że i w tym roku ma zima konkretna być, a wiesz że Zona bardziej niż zwykle na mrozie rodzi, co nie? No, to wpadłem na pomysł, żeby rozesłać kilka dobrych ekip i sprawdzić czy nam Czarny Stalker pobłogosławi. - Już teraz nam to mówisz? Przecież środek sezonu jest. - Fatum wczoraj pokazał jak świnia wygląda, ale trzeba przyznać że twardy koleś, pomyślałem że wy chłopaki, z drobnym sponsoringiem z mojej strony… - Pójdziemy w Zonę przy minus czterdziestu stopniach i nieznanych anomaliach sprawdzić, czy nas tam nie ma? - Ciężko powiedzieć czy Kunie nie podobał się sam pomysł, czy kac go męczył, ale dezaprobata wisiała w powietrzu. - Zanim Fatumowi się stopa zagoi mamy mnóstwo czasu na obgadanie szczegółów. Nie sraj żarem Kuna, bo mi Bar podpalisz. Najlepszych prosimy, doceń to. - Kuna tylko się zaśmiał. - Wiesz, taka to prosta decyzja jak szczypanie jeża. Zima przyjdzie, Fatum nogę odzyska, to będziemy gadać. - Spoko, klina Ci polać? W tym momencie Fatum oderwał się od butelki z wodą i powiedział zachrypniętym głosem -Chłopaki, Chryste, ale pokręcony sen miałem, śniła mi się cycata blondyna na paralotni i amerykańscy żołnierze… Kuna spojrzał na Fatuma, potem na barmana i rzekł spokojnie. -Wiesz, polej dwa.
II
:
Fatum rozwinął bandaż po raz ostatni. Zrzucił ze stopy nasączone różnymi środkami gazy i rozruszał stopę. Wyglądała nieźle. Skóra była praktycznie jedną wielką blizną. Nic dziwnego, wszak stopa była niemal oskórowana kilkanaście tygodni temu. Ranny stalker nie był zbyt ruchliwy w czasie rekonwalescencji, ale z czasem zaczął nawet kręcić się trochę w okolicy. Żeby mieć co do gara włożyć, zaczął imać się przeróżnych drobnych zajęć. Pomagał Barmanowi, czasami pielęgnował rannych stalkerów. Otrzaskał się też ze sprzętem, czyścił i naprawiał drobne usterki w broni palnej za opłatą. To była powszechna praktyka – unieruchomionemu lub rannemu bratu się pomagało. Oczywiście nie chodzi o jałmużnę. Nikt nie wziąłby na utrzymanie Fatuma. Po prostu bracia dali mu źródło utrzymania takimi drobnymi robótkami. Kuna biegał w tym czasie tu i tam z różnymi ekipami, głównie z Siwym.
Czas płynął powoli. Zona stawała się z dnia na dzień coraz mniej gościnna (mniej niż zwykle, a to o czymś świadczy), wynaturzona roślinność, gdyby miała jakiekolwiek liście, z pewnością by je straciła. Na pograniczu zapewne tak było. Obniżenie temperatury miało swoje plusy, cała masa mutantów pochowała się w jakichś dziurach pod gruntem unikając mrozu, okolice „żarników” okazały się bardzo korzystnymi miejscówkami w sytuacjach podbramkowych. Kuna podczas jednego z wypadów musiał nawet nocować kilka metrów od takiej anomalii. Szprycował się potem antyradem w ilościach hurtowych, ale przynajmniej nie zamarzł na śmierć.
Fatum założył but po raz pierwszy od niecałych trzech miesięcy. Podskoczył kilka razy, przebiegł się w tą i z powrotem. - Dobra panowie, zapraszam. - Rzekł krótko Barman. Fatum i Kuna podeszli do kontuaru, Barman rozłożył mapę Zony, na której nakreślone były ołówkiem różne punkty i strzałki. Rozchodziły się od Baru w różnych kierunkach. - No, widzicie, że rozesłaliśmy już chłopaków w różnych kierunkach. Was chcieliśmy wysłać do Agropromu, ale chłopaki Siwego już tam poszli, więc doszedłem do wniosku… - Że zostajemy? - Rzucił Fatum żartobliwie, a Kuna strzelił go otwartą dłonią w potylicę. -… Doszedłem do wniosku że po następnej emisji polecicie chłopaki na północny wschód, dokładnie w przeciwnym kierunku niż Agroprom.
Kierunki świata w Zonie to kwestia trudna i niepewna. Pierwszą rzeczą, jaką koty wyrzucają z plecaka po przekroczeniu Kordonu jest busola. Pole magnetyczne w Zonie szaleje, kierunek marszu da się więc wyznaczyć tylko poprzez PDA, choć niektórzy tradycyjni stalkerzy stosują starą szkołę, chodząc na pamięć. Ci, nie wiedzieć czemu żyją albo najdłużej albo najkrócej, widać selekcja naturalna funkcjonuje również w Zonie, nie tylko w odniesieniu do ślepych psów. Ciekawostką są także stalkerzy, którzy chodzą „po cywilnemu”. Bez broni, twierdzą że w Zonie nie nada. Dozymetr, śrubki, jakieś zabezpieczenie przed skażeniem i torba na ramieniu. Stawiają kroki zmawiając modlitwy lub w pełnym milczeniu. Kuna i Fatum nie wpisywali się jednakże w ten ekscentryczny obraz. - Barman, wszystko pięknie ładnie, ale co my właściwie mamy robić? - Ogólnie jest kilka spraw. Po pierwsze, chcę żebyście zweryfikowali nasze mapy sprzed katastrofy i położenie większych anomalii, nie musicie taszczyć papierowych, dostaniecie ode mnie PDA z odpowiednim oprogramowaniem. Macie też u mnie całą masę szpeju do dyspozycji. Po drugie, standardowo, wróćcie z konkretnym mandżurem i obiema nogami. - Spojrzał na Fatuma i zaśmiał się cicho. Ach ta gra słówek… - Po trzecie, zbierajcie informacje, opisujcie okolicę i nowe zjawiska. Dzielimy się fifty-fifty… - Kuna się wtrącił. - Barman, bez obrazy, ale te wytyczne są precyzyjne jak lejący Fatum! - Fatum zrobił oburzoną minę i pokazał Kunie środkowy palec. Ten, nie zwracając uwagi mówił dalej. - Jak daleko mamy iść? Jak ty sobie to wyobrażasz przy takiej pogodzie? - Spokojnie, nie skończyłem. Macie kilka współrzędnych, które musicie odfajczyć w dowolnej kolejności. Będę mieć was na podglądzie, tak jak inne grupy, dla bezpieczeństwa rzecz jasna. - Barman obrócił w ich stronę ekran laptopa, na mapie satelitarnej oznaczono grupki po trzech – czterech stalkerów, rozchodzące się w różnych kierunkach. Oczywiście zupełnie nie chodziło o bezpieczeństwo a o uczciwość stalkerów. Mogli wziąć sprezentowany przez Barmana sprzęt, przeczekać dwa tygodnie pijąc w Kordonie i wrócić z fałszywymi informacjami. Teren którym mieli się z Kuną zająć nie był zbyt uczęszczany, na zdjęciach satelitarnych widać było porośnięte zagajnikami pola uprawne, trochę lasu, wsie, domostwa i coś co Fatum nazwałby PGR-em. Po prostu typowa socjalistyczna infrastruktura rolnicza, żadnych fabryk. Każdy nastawiłby się na psy, mięsaki i jakieś „krople” czy „kamienne kwiaty”, fajna rzecz, ale nic nowego. - No dobra, przecież Cię nie orżniemy! - Barman zrobił minę, jakby słyszał to już wcześniej, Kuna od razu się zreflektował. - Jak chcesz, to nas namierzaj śmiało. I tak w kontakcie będziemy najczęściej jak się da. Fatum nachylił się do Barmana i zapytał poufale. - Kurde, a co tam w ogóle jest intieriesnawo? Tyle osób tam łaziło… - Fatum, wszyscy wszędzie już łazili i myślą, że Zona już nic nie chowa. Wiesz, że ostatniej zimy pojawiły się anomalie których wcześniej nikt nie znał tak? Fakt że w Zonie jest zima, sam w sobie jest anomalią! Weź to pod uwagę. Względny spokój z mutasami, żadnej konkurencji, czysto stalkerska robota! Barman miał rację. W Zonie panował dziwny i wynaturzony mikroklimat, a pogoda była zupełnie nieprzewidywalna. Pór roku praktycznie nie dało się odróżnić, oprócz zaostrzającej się od kilku sezonów zimy. Objawiało się to głównie w spadku temperatury, rzadziej w opadach atmosferycznych. Pod względem estetycznym zima w Zonie była równie upośledzona jak i reszta roku. Szara i niegościnna. Martwa i niestabilna jednocześnie. Nie dało się ulepić bałwanka, chyba że własnym kosztem, wchodząc w „Lepik”. - To jak, zrobimy to? Fatum spojrzał na Kunę z uśmiechem, ten przygryzł wargę w milczeniu i powiedział - Dobra, niech będzie. Ale logistyka ma być pierwsza klasa! - Możesz na to liczyć. - Rzekł Barman. Uścisnęli mu dłoń i poszli do magazynu przygotować wyposażenie. W radiu rozległ się komunikat. Emisja naszła. Nawet siedząc w piwnicy można było poczuć szum w uszach i niskie drgania betonowych ścian. Stalkerzy zamiennie nazywali to spektakularne i niebezpieczne zjawisko „Zwarciem” lub „Emisją”. W całej strefie dochodziło w jej czasie do przedziwnych wyładowań, które nieostrożnych ludzi zabijały na miejscu, lub „gotowały” mózg, upośledzając większość funkcji układu nerwowego, robiąc ze stalkerów tak zwanych „zombi”. Tylko ukrycie się w piwnicach lub betonowych budynkach mogło zapobiec strasznemu losowi. Nie wiadomo jednak co jest czynnikiem mutagennym, który odpowiada za powstawanie takich stworzeń jak choćby snork, którego budowa anatomiczna znacznie już odbiega od istoty ludzkiej, a jednocześnie na jego ciele widać postrzępione szczątki wojskowego lub stalkerskiego oporządzenia…
Mogłoby się wydawać, że przedsięwzięcie Barmana jest bezcelowe, ale skoordynowana akcja miała więcej sensu niż skupowanie przypadkowych znalezisk. Doskonale wiedział, że taka inwestycja może przynieść zysk jemu i stalkerom, nawet jeśli połowa z wysłanych grup nie wróci. Przyzwyczajeni do ciągłego zagrożenia samotnicy z reguły zdają sobie sprawę z ryzyka, pilnowali więc, żeby znaleźć się w tej drugiej połowie. Tej która wróci cało. Barman przesunął kartą po zamku kodowym, wklepał kilkucyfrowy kod, zabrzmiał niski dźwięk sygnału zamka magnetycznego i drzwi ustąpiły. W zasadzie określenie „drzwi” nie do końca pasuje. Spawana porządnie krata z prętów zbrojeniowych o grubości dwóch palców. Bar „100 radów” był zaaranżowany w sporej piwnicy i miał uzbrojonych strażników – to wiedzą wszyscy, ale magazyn Barmana… To chyba pozostałości jakiegoś schronu. Weszli, a drzwi zatrzasnęły się za nimi.
Dwaj stalkerzy szli za Barmanem betonowym korytarzem. Na ścianach z zaciekami widać było odbite słoje drewna, ślady desek szalunkowych. Z betonowego sufitu kapała woda. Spływała częściowo po wiszących kablach. Co kilka metrów, przy pękach przewodów świeciły gołe żarówki, część była przepalona. Doszli do głębi kompleksu, kilka pomieszczeń z mnóstwem skrzynek, agregaty prądotwórcze, kanistry z benzyną, beczki z gazem, nawet jakieś zaawansowane, hermetyczne komory w których podrygiwały leniwie błyszczące artefakty. Niektórych nawet nie umieliby nazwać. -Słuchaj Barman, masz tu tyle miejsca że mógłbyś burdel otworzyć! -Nic bym nie zarobił. - Rzucił barman poważnie, otwierając magnetyczny zamek jednej z kilku krat. - No jak to! Taka Zona duża i chyba żadnej baby… - A chciało Ci się chociaż raz rypać od kiedy wszedłeś do Zony? - Fatum zamilkł w zamyśleniu. - Słuchaj Fatum – rzekł barman – na początku to myślałem sobie, „Komu by się chciało pukać na tym cmentarzu?”, ale to coś więcej, jakby promieniowanie czy co... Wiesz, niektórzy bandyci to starzy recydywiści, jakbyś trafił z nimi pod celę to by cię cwelili do utraty przytomności. A tu? W Zonie? Pogonią Cię na golasa po Wysypisku albo spiłują zęby pilnikiem żeby wyciągnąć współrzędne schowka, ale na pewno nie to… - Zona tak działa na potencję? - Nie na potencję, tylko na beret. Przechodząc przez Kordon, już wchodzisz do anomalii, bo cała Zona jest sama w sobie anomalią. Cholera wie jak pobyt działa na organizm. Ja bym tam w każdym razie nie ryzykował robienia sobie dzieci na Dużej Ziemi. Jeszcze Ci baba kontrolera urodzi, o ile w ogóle urodzi…
Dotarli do odpowiedniego magazynu, Barman otworzył „celę”. Dwóch stalkerów zaczęło przebierać sprzęt, oglądać luśnie i testować dozymetry różnego typu. Siedzieli tam kilka godzin zanim zebrali, przetestowali i wskoczyli w całe oporządzenie. Zielone kombinezony z prawdziwego zdarzenia z jakimiś syntetycznymi warstwami izolującymi, a pod spód termoaktywna bielizna. Plecaki tak po 40 litrów, zapakowane do połowy racjami wojskowymi, wodą w butelkach i środkami medycznymi. Na pasoszelkach zamocowali ładownice na dozymetr, detektor anomalii i podobne urządzenia. Kuna wybrał sobie AKS-74u, bo „lekkie, krótkie to to i zgrabne”. Wrzucił do plecaka trzy pełne magazynki i pudełko amunicji. Fatum natomiast nie mógł się zdecydować. Początkowo chciał zostać przy swoim odrapanym „smyku”, ale został wyśmiany przez towarzyszy. Ostatecznie przytroczył obrzyna do plecaka i również wziął krótkiego kałasza ze względu na kompatybilność amunicji. Częsta praktyka, w razie gdyby jeden z nich wypstrykał wszystkie pestki. W kaburach obaj mieli PMm-y.
Chcieli już wychodzić, ale Fatum zapomniał o porządnej masce przeciwgazowej. Barman z dezaprobatą stwierdził że „w tym Słoniu wygląda jak upośledzony snork” i rzucił mu panoramiczną maskę przeciwgazową, wykonaną z jakichś uber – tworzyw, według Barmana była nie do zdarcia. Poliwęglanowa szybka profilowana była w taki sposób, aby zmaksymalizować pole widzenia.
Wzięli na zapas kilka pochłaniaczy, Barman proponował zamknięty obieg, ale stalkerzy zgodnie stwierdzili że butle na plecach to jednak zbyt duże obciążenie jak na „zwiad”. Wyszli z magazynu, Barman zatrzasnął dokładnie drzwi. Wrócili do baru, usiedli przed drogą i wypili co nieco. Emisja powoli się uspakajała. Po zsynchronizowaniu PDA (trochę to zajęło, wcześniej zeń nie korzystali) Fatum poszedł się odlać, a Kuna pomodlić. Priorytety… - Dobra panowie, komu w drogę, temu szkło w nogę! Oby wam Zona pozwoliła wrócić.
III
:
Znaczników było pięć. Rozproszone były dosyć nieregularnie, ale ustalili z łatwością trasę. Oddalili się od Baru kilka kilometrów, opuścili na dobre zindustrializowane okolice kompleksu Rostok. Teraz przechodzili po wzgórzach porośniętych gęstą trawą. Anomalie grawitacyjne widać było doskonale w postaci gołych plam ziemi, wszak w takim środowisku nic nie zdołałoby urosnąć. Mniejsze „grawikondensaty” robiły z trawą niesamowite rzeczy. Widać było okręgi, w których źdźbła trawy schylają się coraz bardziej do środka anomalii. Niekiedy zdarzały się „żarniki”, przy których przystawali aby się ogrzać. Ze wzgórz rozciągał się wyjątkowo piękny, jak na warunki Strefy, widok. Cała Zona była ścięta mrozem i pokryta białym szronem. Niegdysiejsze pola uprawne były teraz porośnięte trawą i bezlistnymi, brzozowymi zagajnikami. Powietrze się nie ruszało, nie było wiatru. Szczęśliwie działało to na korzyść stalkerów, ich zapach nie ściągnie ślepaków. Rzucali przed siebie muterki, robione po staremu, przewiązując żelazną nakrętkę kawałkiem szmatki lub bandaża. Widać gdzie dokładnie leci, i co się z nią dzieje. Jedną taką muterkę Fatum rzucił do „karuzeli”… Pole grawitacyjne zaszeleściło, poderwały się liście, zakotłowało się, a gdy anomalia wyrzuciła z ogromną siłą zebraną zawartość, pechowy stalker dostał muterką w łuk brwiowy, aż został czerwony ślad. Dopiero teraz założył maskę i kaptur.
Dwaj przyjaciele podczas przemarszu mało rozmawiali. Czasami ze Strefą jest tak, że się ją podziwia jak niedostępny, damski tyłeczek w spódnicy siedząc w parku. Wszystkie rozmowy milkną, pozostaje tylko podziw. Różnica polegała na tym, że mogli w każdej chwili zginąć od tego tajemniczego „tyłeczka” jakim była Strefa. Porozumiewali się gestami, czasem coś mruknęli, na przykład gdy szukali przejść w „gorących” miejscach. Fatum niekiedy wskazywał wyznaczoną muterkami drogę, a Kuna tylko kręcił głową („nie nada”), po czym dokładali sobie po 100 metrów obejścia. Fatum się trochę irytował, ale przystawał na pomysły Kuny. Dobrze się zgrywali, Fatum był wyjątkowo spostrzegawczy a Kuna – rozsądny.
Dochodzili do pierwszego punktu oznaczonego na PDA. Na termometrze minus siedemnaście. Według danych, miała tu być mała podstacja kolejowa. Podchodzili powoli pod wzgórze słysząc ujadanie ślepaków. Zamiast budynku podstacji ziało tu spore wgłębienie terenu, a na jego środku sytuowało się ogromne legowisko ugniecione w kupie gruzu. Prawdopodobnie barłóg nibyolbrzyma, czy jak się to draństwo nazywa. Widać zagłębienie było wytworem jakiejś anomalii, a to okazało się być idealnym miejscem na osiedlenie dla takiego bydlaka. Dwa i pół metra na trzy szerokości, niecała tona wagi, jedno oko wielkości głowy Fatuma (reszta trochę mniejsza), łapa szerokości ludzkiej sylwetki… Położyli się na szczycie wzgórza z lornetkami, obserwując co się dzieje. Legowisko atakowała właśnie sfora ślepaków, chyba z nibypsem na czele. Naprawdę duża sfora. Jakieś trzydzieści sztuk na oko. Ogromny mutant odpędzał się od biegających wokół psów, a w pewnym momencie uniósł większą kończynę i z rozmachem przysolił w klepisko. Huk był tak potężny że strząsnął szron z roślin w promieniu trzydziestu metrów. Leżącym w trawie stalkerom aż wyprasowało kombinezony. Część psów fala powietrza wyrzuciła w powietrze, reszta się rozbiegła, ale po chwili znów przypuściły szturm. - O żesz, bladź! - Rzucił Kuna w szoku z otwartą gębą. Coś o tych mutantach słyszeli, ale na żywo… Niemożliwe żeby samo uderzenie mutanta powodowało taki huk i falę uderzeniową, chociaż kto wie, skoro Burery potrafią siłą woli podnosić ciężkie kawały złomu, dlaczego nibyolbrzymy nie mogłyby sprężać w niewytłumaczalny sposób dużej ilości powietrza… Fatum zrobił kilka fotek za pomocą wbudowanego w PDA aparatu. Mimo stresu nie zapomniał o wyłączeniu osłony obiektywu. Barman potrafił jednak zadbać o sprzęt (Ileśtam megapikseli!). - Kuna, spierdzielamy! Czołgali się powoli do tyłu, a gdy mieli pewność że są poza zasięgiem wzroku (oraz węchu), wstali i chyłkiem wycofali się jakieś dwieście metrów. - Wieczór się zbliża powoli, trzeba nocleg ogarnąć. Chyba damy radę obejść ten burdel? - Tym razem jestem za. Mogę i przez Kordon tego bydlaka okrążać... Fatumowi trzęsła się lekko szczęka. Zapewne nie z zimna. Kuna odpalił PDA, przesłał foty i opis sytuacji. Po chwili dostał potwierdzenie od Barmana. „Chłopaki w barze trzymają kciuki” – miło z ich strony. - Dobra, kolejne dwa punkty są we wsi, która stoi pusta od osiemdziesiątego szóstego, może trafimy jakąś sensowną piwniczkę do przekimania. Kopacze czy coś takiego… - Dwa punkty w jednej wsi? Poza tym, Kopacze są chyba bliżej centrum, na północ od nas. - Zdziwił się Fatum. - Dosyć długa ulicówka, nie masz się co dziwić że dwa punkty. Może i masz rację, Po katastrofach i dwudziestu latach ciężko zestawić stare mapy ze współczesnymi. Jesteśmy dwieście metrów na południe od punktu pierwszego, ale chyba nie chcesz tam iść żeby poszukać fantów… Dwójka jest mniej więcej kilometr na północny wschód. Lecimy na wschód prosto, potem wywiniemy na wieś.
Fatum kiwnął głową, ruszyli ustaloną trasą, oglądając się za siebie i nasłuchując ślepaków. Rzucili okiem na termometr, dwadzieścia stopni na minusie. Szli wzdłuż rowów melioracyjnych, które po tylu latach stały się ścianą powykręcanych drzew porośniętych ognistym puchem, lub czymś równie paskudnym. Gdy rzucali muterkę, szmatka skwierczała w locie, a nakrętka pokrywała się dziwacznym nalotem, trzymali się więc w bezpiecznej odległości. Szczęśliwie doszli cali do wsi. Pogoda się zmieniła, zerwał się lekki wiatr, a niebo pokryły chmury. Nadchodził zmrok. Rzucili okiem na termometr, minus dwadzieścia cztery. Obejrzeli przez lornetkę okolicę i powoli podeszli do drewnianych zabudowań. Domy w środkowej części wsi były praktycznie naszpikowane przez cały „bukiet” anomalii, od grawitacyjnych przez typowe dla zimy „lepiki” aż po „żarniki”. W aurze wieczornego półmroku wyglądało to spektakularnie. Wyszczerbione dachy, z których pozostały tylko szkielety wybuchały czasem płomieniami, „karuzele” zbierały stosy odpadków i liści, by po chwili wyrzucić je w powietrze. Wzmagał się wiatr, a stare, drewniane, skute szronem domostwa skrzypiały, jakby rozmawiając w swoim języku pomruków i świstów o tajemnicach Zony w akompaniamencie trzeszczących liczników Geigera. Przeczesali kilka chat w poszukiwaniu piwniczki. Fatum mało nie wpadł w dziwną anomalię. Gdy Kuna rzucił muterkę, po zetknięciu z ziemią… Zamarzła niemal w locie. Igły lodu pochłonęły natychmiast nakrętkę i szmatkę, trzymając ją sztywno, jakby w powietrzu. „Lepik”…
W drugim domu znaleźli kilka trupów. Zamarznięci stalkerzy… Gdy rozejrzeli się jeszcze, okazało się że w całej wsi porozrzucane są zwłoki, w zupełnie nienaturalnych pozycjach. Wytłumaczenie było proste – zamarznięte „zombi”. Jednemu zamarzła na sopel nawet struga śliny, którą toczył z rozchylonych ust. Każdy myślący stalker poszedłby w okolice „żarników”. Tak też zrobił Fatum, choć Kuna się zaciekle opierał. Dozymetr trzeszczał niepewnie. Ostatecznie znaleźli piwniczkę koło jednego z domów na bliższym końcu wsi. Ziemianka na szczęście była pusta, ale pełna zgnilizny i zarośnięta dziwną roślinnością. W sąsiednim gospodarstwie szalały anomalie, temperatura w tym miejscu podskoczyła do dwóch stopni na plusie. Da się żyć. Wypili i zakąsili. Zrobiło się cieplej. Zastawili właz jakimiś dechami zostawiając otwór u góry. Rozpalili mały ogień i zjedli coś na ciepło. Fatum oczywiście ułożył obrzyn w zasięgu ręki. Ustalili sobie warty co trzy godziny. Ten który spał, układał się na obu plecakach, żeby odizolować się od zimnego podłoża i zawijał się w folię termiczną. - No stary, jutro poszukamy artefaktów! Rzucił Fatum przed snem, a Kuna tylko się uśmiechnął kończąc raport dla Barmana. Na zewnątrz zerwał się świszczący w deskach wiatr. Zapadła głęboka noc.
Nad ranem, podczas zmiany Fatuma zaczęło dziać się coś dziwnego. Najpierw stalker poczuł gwizd w uszach, potem miał lekkie problemy z widzeniem i zawroty głowy. Wystraszył się nie na żarty. Zaczął szturchać Kunę, a w tym czasie całkiem blisko zaczęły ujadać ślepe psy. Rozległy się strzały i głośny huk eksplozji. Kuna od razu się zerwał. Obaj wzięli w milczeniu swoje automaty, zamarli nasłuchując. Fatum przypiął w międzyczasie paskami niezastąpionego obrzyna do lewego uda. Wycie ślepaków nasiliło się i przeszło w ostre warczenie. Sfora psów wydawała agresywne mlaszczące dźwięki, tak, jakby wyrywały sobie ochłapy.
Dwóch stalkerów powoli wyszło z piwniczki, ubezpieczając się nawzajem. Kilka domów dalej, przy drewnianej obórce, rozgrywały się sceny dantejskie. Stado ośmiu – dziesięciu ślepych psów rozrywało zwłoki jakichś stalkerów. Jedno ciało, nie wiedzieć czemu było rozerwane w połowie, a psy zdążyły spałaszować głowę i szyję do kości. Nagle poczuły ich zapach na wietrze. Zaczęły strzyc uszami. Koniec spokojnych i bezpiecznych przechadzek. Psy zaczęły warczeć i stanęły w obronie swojego łupu. Rozbiegły się momentalnie gdy Fatum strzelił z kałasza do nieostrożnego czworonoga, trafiając w zad. Miednica zmiażdżona. Psa obróciło w powietrzu. Znieruchomiał.
- Fatum, cofamy się na dach! - Kuna wskazał drabinę przy domu, w pobliżu którego sytuowała się „ich” piwniczka. Fatum kiwnął tylko głową i zaczął mierzyć do kreślących kręgi, szczekających ślepaków. Powoli wycofywał się, kryjąc tyły Kuny. Gdy pierwszy stalker zajął miejsce na poddaszu, zaczął ostrzeliwać psy, aby Fatum zdążył wspiąć się na dach. Pechowy stalker był w połowie drabiny… Pękł jeden ze szczebli. Kuna zobaczył, że jego towarzysz osuwa się w dół, co wykorzystała sfora psów, rzucając się na stalkera. On sam zdołał dobyć swojego kałasza i wspólną serią, wraz z Kuną, ścięli połowę kundli. Pozostałe się rozpierzchły. Obaj wypruli po magazynku, w stresie zaczęli przeładowywać automaty. Psy natarły znów. Magazynki w roztrzęsionych rękach na złość nie chciały wyskoczyć z ładownic, a cztery pozostałe psy z okrwawionymi pyskami biegły już na biednego Fatuma. ”Nie zdążę” pomyślał. Rzucił kałacha i odpiął od uda obrzyna, wymierzył w pierwszego kundla. Gdy ten przymierzał się do skoku na stalkera, ściągnął spust. Z głowy ślepaka zostały strzępy. W ostatniej chwili „anioł stróż” z poddasza w końcu szarpnął za zamek i włączył się do gry, zdmuchując serią pozostałe ślepe psy. Kuna odstawił automat, którego lufa dymiła malowniczo, spojrzał na Fatuma. - Cały jesteś? - Wszystko gra! - Rzucił oszczędnie Fatum, wycierając twarz z psiej krwi. Kuna podał towarzyszowi automat i zeskoczył z poddasza. Ominęli truchła ślepaków i podeszli do wcześniej zauważonego pobojowiska. Czterech stalkerów martwych. Trzech z własnymi lufami w ustach. Nie znali ich, żaden nie miał PDA. W przeciwnym wypadku skontaktowaliby się… Piąte truchło, rozdarte w połowie, z gołą, objedzoną przez psy głową zwróciło uwagę Kuny. - Przecież to kontroler! Fatum spójrz na ten łeb! Cholera, czaszka chyba dwa razy większa od ludzkiej… O żesz! - Co się stało? - Przypatrz się, część kości wygląda normalnie, natomiast między nimi coś jakby chrząstka… Te skostniałe części identyczne jak u ludzi, to pomiędzy wygląda jakby rozrosło się między szwami. - Czyli że co? - To wygląda tak, jakby normalnemu człowiekowi rozrosła się czaszka już po osiągnięciu wieku dojrzałego. - Nie rozumiem… - Wiesz, małe dzieci mają czaszkę w większości z tkanki chrzęstnej, no i z czasem, jak dziecko dorasta, puszka mózgowa się formuje i kostnieje. Na łączeniach pozostają szwy, ale i one z czasem się zrastają, każde w innym wieku. Jak patrzę na te zrośnięte miejsca, to mogę stwierdzić że to mógł być osobnik w wieku jakichś dwudziestu lat… - Ale to kontroler, przecież one się nie mnożą, Zona nadała… - Wiesz, słyszałem kiedyś teorię, że podczas badań nad Noosferą przed katastrofami, robiono w Zonie też eksperymenty na ludziach, kto wie, czy jakiegoś biednego dwudziestolatka nie wzięli na stół… Fatum zamilkł w niedowierzaniu ale przynajmniej zrozumiał poranne zawroty głowy, wszak kontroler w tak bliskim sąsiedztwie… Kuna obrócił trupa. Wstał, wyciągnął PDA i uruchomił aparat trzęsącymi się rękami. - Bladź! - Co tam znowu? - Patrz! Wiesz co to za dziura? To się nazywa foramen magnum. Wiesz do czego to służy? - No, przełyk tędy przechodzi? - Jobanyj nieuk! Rdzeń kręgowy tędy przechodzi! Wiesz jaką to ma średnicę u człowieka? Trzy - cztery centymetry! Patrz, a ten skubaniec ma z piętnaście! Kręgi to samo, rdzeń ma w połowie dziesięć centymetrów grubości… W podstawie obgryzionej czaszki kontrolera ział spory otwór, a dziwne pęknięcia i obrośnięta kością metalowa obręcz sugerowały dawną interwencję chirurgiczną. Kuna złapał się za głowę gdy pomyślał o tym, co musiała przejść ta biedna istota. Zrobił całą masę zdjęć i sporządził dokładny opis. Po dalszych oględzinach pobojowiska doszli w końcu do tego, co się stało. Grupa nieznajomych stalkerów wycofała się do obórki, uciekając przed sforą kundli. Wpadli jak śliwka w gówno. Trafili na Kontrolera wygrzewającego się przy „żarnikach”. Trzech stalkerów od razu trafiło pod kontrolę kreatury i za jej „namową” posłali sobie kulkę w łeb. Jeden z nich najwyraźniej zdążył rzucić granat…
Fatum i Kuna mieli więcej szczęścia niż rozumu. Nie dość, że wieczorem wsuwali radośnie konserwy jakieś sto pięćdziesiąt metrów od najniebezpieczniejszego mutanta Zony, to jeszcze czterech nieznajomych, zupełnym przypadkiem poświęciło dla nich swoje życia, ubijając połowę sfory ślepaków i legendarnego Kontrolera. - Ech Fatum, teraz to ja rozumiem skąd to Twoje przezwisko. - Słuchaj, a skąd ty właściwie wiesz tyle o anatomii? - Na Dużej ziemi byłem doktorem archeologii, nawet żem na Krymie razkopki diełał kiedyś… Coś tam o kościach wiem. - Chodź, pochowamy ich… Ziemia była zbyt zmrożona, żeby wykopać dół, usypali więc na ciałach kurhany z gruzu, żeby psy nie rozwlekły. Ustawili krzyże (prawosławne), zawiesili maski przeciwgazowe i położyli przy każdym jakiś drobiazg. Tu flaszkę, tu konserwę… Po namyśle postanowili pochować również truchło Kontrolera. Jeśli to kiedyś był człowiek, to prawdopodobnie wycierpiał więcej niż wszystkie dzieci Zony razem wzięte. Odmówili modlitwę, zebrali sprzęt z piwniczki i rozpoczęli przemarsz przez wieś. Ulicówka miała jakieś pół kilometra. Kluczyli ze względu na liczne anomalie. Pogoda się psuła, na termometrze było dwadzieścia siedem na minusie, w dodatku nie ustawał wiatr. Było nieciekawie. Rzucali muterki do „żarników”. Kilka razy detektor artefaktów zaczął dawać sygnały, udało im się wyciągnąć z pół anomalii kilka artefaktów termicznych. Jakieś „kryształy” i dwie „kule ogniste”. Miały one ciekawe właściwości termiczne. Utrzymywały konkretną temperaturę wokół siebie, wbrew prawom fizyki. Często stosowało się je do ochrony przed wysoką temperaturą w „żarnikach”, czy też „spalaczach”. - Czekaj Kuna, mam pomysł… - Już się boję. - Tak sobie myślę, może byśmy sobie wsadzili luzem po „kuli” do plecaka? Będzie nas po plecach grzało. Można na wszelki wypadek łyknąć po antyrardzie… - No, w zasadzie na to nie wpadłem!
Jak powiedzieli, tak zrobili. Przemarsz od tego momentu był znacznie łatwiejszy, choć wiatr się wzmagał. Rzucanie muterek było przez to nieco utrudnione. Zaczęli polegać bardziej na detektorach. Bez żadnych incydentów udało im się przejść przez wieś, pomijając Fatuma, który osmalił sobie zad kombinezonu i plecak w małym „żarniku”. Na końcu wsi, przy małym budynku lokalnej mleczarni, trafili na zespół anomalii. Rzucili muterkę, a ta, najpierw obrosła kryształkami lodu, tak jak w „Lepiku”, a potem zaczęła obracać się i wznosić lekko, jakby w stanie nieważkości. W tym momencie dostrzegli sople na blaszanym dachu, które sterczały do góry… Niech to Zona pochłonie. Zrobili fotografię, przeczesali drobny, obskurny budynek detektorem (dozymetr oszalał), po czym obeszli przedziwną, nienaturalną formację. Przed opuszczeniem wsi postanowili skontaktować się z Barmanem. Wysłali dokumentację przez PDA, a po kwadransie doszła do nich lapidarna odpowiedź.
Znakomicie chłopaki, świetne materiały. Jajogłowi z Jantaru zainteresował się trupem Kontrolera i sporo zapłacą za informacje. Chłopaki was pozdrawiają. Z siedmu grup dwie zaginęły. Przykro pisać, ale straciłem sygnał ekipy Siwego. Oby Wam Zona pozwoliła wrócić! Tak trzymać. - Czort pobieri! Siwy zaginął. - Cholera, nic przesądzonego! Może upuścił PDA w anomalię! Stary pryk, doświadczony, trudno uwierzyć żeby on ot tak…
Fatum zawsze pozostawał optymistą. Kuna nic nie mówił. Bez słów kontynuowali przemarsz. Trzy z pięciu punktów – odfajczone. Byli za półmetkiem, ale nie pozwolili sobie z tego tytułu na jakąkolwiek lekkomyślność. Nawet pechowy Fatum nabrał trochę respektu i skupił się na ostrożnym pokonywaniu kolejnych kroków. Termiczne artefakty przyjemnie grzały w kręgosłup, a dozymetr trzaskał cicho. Powoli kierowali się do punktu czwartego. Przez wieś szli dalej na wschód i mieli jakieś półtora kilometra do nurtu Prypeci. Nie tylko nie mieli ochoty przekraczać rzeki, nie myśleli nawet o tym żeby zbliżać się do brzegu. Strach pomyśleć co tam, po drugiej stronie…
Skręcili na południe. Czekała ich przeprawa przez las. Czwórka była usytuowana w sporym, typowym, socjalistycznym kompleksie rolniczym. Na fotografiach satelitarnych widoczne były silosy i jakieś piętrowe budynki. Pół kilometra na południe od ich celu zaczynała się tak zwana Ciemna Dolina. Cholera wie, kto i po co tak te okolice nazwał. Podobno jakieś trzy lata temu ktoś przeczesał usytuowane tam laboratoria. Fatum i Kuna doskonale wiedzieli, że nie ma sensu się tam zapuszczać. Mogliby co najwyżej spotkać pochowanych w dziuplach szabrowników, przeczekujących mrozy.
Szli ostrożnie, aż zastała ich noc. Uruchomili noktowizory, choć wcale nie przyspieszyło to ich marszu. Gęsty, bezlistny i wynaturzony młodnik przeszkadzał w stawianiu kroków i ograniczał pole widzenia. Temperatura spadła w lekkim obniżeniu terenu niemal do trzydziestu stopni na minusie. Roślinność pomagała jednak w dostrzeżeniu anomalii. Często sprawdzali położenie na PDA, czasami zatrzymywali się nasłuchując. Raz, w oddali usłyszeli trzaski suchych gałęzi. Kuna wyciągnął kamerę termowizyjną i zidentyfikował źródło hałasu – gromada mięsaków skulona pod złamanym drzewem. Wyjątkowo ciekawe mutanty. Podobno pochodzą od zwykłej świni domowej. Ciężko uwierzyć, wszak wyglądają jak ogromne tłuste kule mięsa na czterech, niemal krabich odnóżach. W dodatku nie mają wyodrębnionej głowy, a jedynie wystający nieznacznie pysk, którego większość stanowią różnego rozmiaru, gałki oczne. Ze świnią domową łączą je wydawane dźwięki, tchórzliwe usposobienie i niemożność spojrzenia w szare niebo Strefy.
Wyminęli bez przeszkód skulone stado i ruszyli dalej. Godzina dwudziesta trzecia. Im oczom ukazał się kompleks. Pusto, cicho i martwo. W takich miejscach jest najczęściej cholernie niebezpiecznie. - Jak by do tego podejść? - Dookoła! – powiedział Kuna zdecydowanie. Fatum tylko przewrócił oczami. Kompleks składał się z dwupiętrowego budynku na planie litery L, towarzyszyły mu stosy kontenerów i dwa silosy o średnicy kilku metrów. Były uszkodzone a z ich pękniętych podstaw sączył się na betonową wylewkę „wiedźmi kisiel”. Skwiercząca, zielona galareta wydzielała trochę światła. Dostrzegli w „kisielu” obiekt, który mienił się kolorami jak benzyna w wodzie. - Fatum, zostaw go! Później może weźmiemy, za bardzo się na wzrok pcha… - towarzysz Kuny tylko opuścił ręce zniechęcony.
Przeczesali budynek, którego piętro było przepełnione ruchomymi elektrami. W jednym z pomieszczeń stały rzędy maszyn, wiertarek o dużej mocy, tokarek, i innych, częściowo rozmontowanych urządzeń. Przy przeciwległej do wejścia ścianie leżała masa żelaznych części. Niektóre świeciły nienaturalnie, inne mieniły się barwami tęczy… Dostrzegli fragment drutu zbrojeniowego, który błyszczał metalicznie, niczym chrom… i wił się, zwijał w gordyjski węzeł, aby po chwili się rozwinąć. - Półartefakty? – ze zdziwieniem rzucił Kuna. - Czekaj, widzę też „baterię” – Fatum wskazał niebieski, obły kształt u podstaw stosu żelastwa. Rzucił mutrę w „elektrę”, rozległ się głośny trzask i błysk. Fatumowi wszystkie włosy stanęły dęba. Rzucił jeszcze kilka śrubek. Dostrzegł że anomalia nieregularnie się przemieszcza. Gdyby rozładował „elektrę” i przebiegł przy ścianie… - Kuna, ja tam wejdę, ale musisz mi to gówno rozładować! - Na trzy? – rzucił porozumiewawczo stalker, szykując garść złomu. - Dobra. Raz… Dwa… Trzy! – krzyknęli jednocześnie, Kuna sypnął garścią złomu. Gruchnęło, nitki wyładowań przebiegły po urządzeniach w pomieszczeniu i zamilkły na chwilkę. W tym momencie rozpędzony Fatum przebiegł przez pomieszczenie. - No ładnie! – krzyknął z rogu. Kilka półartefaktów, „Bateria”, „Świecidełko”… Dozymetr w styczności z tymi dziwnymi tworami brzęczał strasznie, musieli więc zapakować je w specjalne pojemniki. Powtórzyli manewr, Fatum przebiegł przez pomieszczenie, ale tym razem elektra strzeliła go w lewą rękę, powodując porcję bólu i chwilowy niedowład. Zaczęli szukać miejsca na popas i nocleg. W bocznym skrzydle znaleźli schody prowadzące do piwnic. Spoglądali w ciemność, Kuna tylko pokręcił głową. „Nie wchodzimy”.
Stali chwilę w milczeniu, coś tknęło Fatuma i sięgnął po PDA. Dostrzegł obcy sygnał w budynku. Za nimi. Obrócił się, pusto. Mało się nie zesrał ze strachu. Pokazał Kunie ekran urządzenia. - PDA łapie sygnał w poziomie, może ktoś pod nami… - Myślisz że się komuś na chatę włamaliśmy? - Oby nie szabrownikom. - Jeśli tak, to już o nas wiedzą. Teraz nie mieli już innej możliwości, jak tylko spenetrować piwnicę. Amunicji mieli jeszcze pod dostatkiem, ale limit farta wyczerpali już dawno… Zeszli powoli z odbezpieczonymi automatami, ubezpieczając się tak, jak potrafili. Piwnica nie była specjalnie rozległa, zdaje się, że tylko jedna kondygnacja pod poziomem gruntu. Żadne tam wielkie laboratorium. Pierwsze pomieszczenie po lewej, pusto. Szatnia pełna przerdzewiałych, blaszanych szafek. Po prawej klopy i pokryte nalotem brodziki pod przerdzewiałymi natryskami. Na ścianach ceramika, połowa płytek odpadła już dawno. Czuć smród i stęchliznę. Szli dalej penetrując pomieszczenia, w jednym z nich „wiedźmi kisiel”. Zdjęli noktowizory, pstryknęli latarkami. Źródło sygnału znajdowało się w następnym pomieszczeniu po lewej. Sprawdzili, czy w drzwiach nie ma żadnego potykacza - weszli jednocześnie oświecając każdy kąt. W rogu za wyłamanymi drzwiami dostrzegli nieprzytomnego stalkera. - Zombi? - Czekaj, ubezpieczaj, sprawdzę czy oddycha. – Kuna podszedł powoli, uniósł kaptur… - Siwy…?! - Stalker odchylił głowę nieprzytomnego kumpla. - Fatum pomóż, oddycha jeszcze! Coś było z nim nie tak. Na ściętej zazwyczaj w „jeżyka”, siwej czuprynie świeciły łyse plamy, skóra biała jak u trupa. Siwy otworzył po chwili oczy, lewe było pokryte bielmem. - Malcziki… Gdzie ja jestem? - Człowieku, pamiętasz coś? - Anomalie pod Agropromem, wleźliśmy z chłopakami pod ziemię, chabaru nazbieraliśmy jak nigdy, jakieś takie ciemne dziury znaleźliśmy, ciągnęliśmy losy kto wejdzie.. śrubki rzucaliśmy i nic się nie działo, to wszedłem. Nie wiem co z resztą chłopaków. - Ty masz pojęcie że jesteśmy z piętnaście kilometrów na wschód od Agropromu? – Siwy zzieleniał, wysunął się z rąk dobroczyńców i stracił przytomność. - Dobra Fatum, chyba tu popas zrobimy. – Stalker tylko kiwnął głową. Ułożyli Siwego w rogu, owinęli folią termiczną. Druga w nocy, pięć stopni na minusie. Na zewnątrz około dwudziestu siedmiu. Na maleńkiej spirytusowej kuchence podgrzali rosół z torebki, po odrobinie wlewali w nieprzytomnego Siwego. Zjedli również sami, ustalili warty. Założyli potykacz i granat na korytarzu, w razie gdyby mieli gości. Fatum miał pierwszą zmianę. Zamarł w milczeniu z założonym noktowizorem i zabezpieczonym AKS-74u. Do rana nie było niespodzianek.
Rano Siwy trochę wydobrzał. Miał problemy z motoryką, ale chodzić mógł. Z latarkami przeczesali resztę piwnic. Weszli do jednego z pomieszczeń. -Fatum, poświeć mi tu w róg, nic nie widać. - Przecież świecę! – Zbulwersował się stalker - Jak świecisz, jak nie świecisz! - No to sam poświeć. – Kuna pstryknął latarką, a w rogu dalej mrok. Na to wszystko wszedł Siwy. - Odsuńcie się natychmiast! – Siwy znów zbladł i zaczął się słaniać. – W coś takiego wlazłem w Agropromie! Ciemne jest bo światło wciąga, jakby fotony zasysało! - Cholera… anomalia przestrzenna? Tego jeszcze nie grali… - Fatum podrapał się po głowie. Zrobili fotografie, ale niewiele z nich nie wyszło, czarne kompletnie. Zrobili zdjęcie ściany obok, tak na próbę. Od strony anomalii snimka była ewidentnie ciemniejsza. Faktycznie jakby światło wciągało. Rutynowo, zrobili opis i przesłali do Barmana. Pojawienie się Siwego również odnotowali.
Wyszli na powierzchnię, przygotowali się do przemarszu i wyznaczyli trasę na PDA. Z ulgą opuścili kompleks. Pozostawili dziwny artefakt w „kisielu” przy silosach. Przez noc, anomalia urosła dwukrotnie. Nie mieli szans go dosięgnąć. Siwy odzyskał trochę sił, miał w kaburze PMm-a, ale plecak został w Agropromie, z resztą ekipy, której sygnał znikł ponad dobę temu. Brak bagażu był dla Siwego błogosławieństwem, szło mu się lekko, mimo siarczystego mrozu. Trzech stalkerów szło gęsiego przez gęsty młodnik skuty szronem, rzucając muterki, mijając strefy napromieniowania i skupiska anomalii. Na bezchmurnym, zimowym niebie świeciło jasno słońce. Cóż za kontrast, w porównaniu do zatęchłych piwnic… Niech tylko Zona pozwoli całym wrócić.
Ostatnim punktem na ich liście był system wyrzutni rakietowych sprzed katastrofy, zwany Wołchow. Kompleks ten często odwiedzali samotnicy w cieplejszych sezonach, szukając schronienia przed emisjami w betonowym schronie. Mieli do niego jakieś dwa kilometry na zachód. Ładnie pozwiedzali… Teraz pora w końcu skierować się w stronę Baru. Jeszcze tylko odfajczyć wyrzutnię po drodze… „Oby Czarny Stalker im pobłogosławił, niech ten grajdół będzie pusty” – myśleli.
Dotarli już po zmroku. Wyszli ze ściany bezlistnych, powykręcanych drzew i dostrzegli betonowe ruiny wyrzutni oraz spory właz do schronu, zagłębiony w ziemi. Mimo że słońce było już za horyzontem i zapanowała ciemność, okoliczne anomalie oświetlały betonowe ruiny i nienaturalne konary drzew, obrośniętych spalonym puchem. - Nie gra mi coś… - powiedział cicho Kuna. - To Zona, tu nigdy nic nie gra! – wycedził Fatum. - Panowie, przecież luzem w krzakach nocy nie przeczekamy, zimno jak diabli… - Siwemu z zimna trzęsła się żuchwa, nie miał plecaka i emitującego ciepełko artefaktu. Powoli zeszli po trawiastym zboczu w stronę wyrzutni. Sprawdzili PDA. Żadnych sygnałów. Podchodzili powoli po pochyłej równi do betonowego schronu. Pokryte korozją stalowe wrota bunkra znieruchomiały już dekady temu w takiej pozycji, że powstała mała szpara, szerokości ludzkiej sylwetki. Akurat żeby można było wśliznąć się do środka. Z włazu biło ciepłe światło, jak od płomienia. „Żarniki”? A może ktoś, tam w środku na nocleg się zatrzymał…? Fatum wszedł do Bunkra z uśmiechem na ustach, zdjął maskę przeciwgazową. Dostrzegł stalkerów siedzących bez ruchu przy ognisku po środku. - Co tam panowie? Skąd droga prowadzi? – rzucił przyjaźnie.
Wszyscy jak na komendę odwrócili głowę. Fatum stanął jak wryty, uśmiech zniknął z jego ust. Jednemu twarz wykrzywiał grymas, drugiemu oczy rozjechały się w zeza rozbieżnego. Coś było z nimi nie tak. Jak jeden mąż zaczęli wyć i bełkotać. Niezgrabnie wstawali, sięgając jednocześnie po rozpylacze. Jeden miał mp5, kilku odrapane PMm-y, nawet jakiś kałasz się znalazł. Fatum jak stał, tak obrócił się na pięcie i zaczął wiać do drzwi bunkra. Kuna i Siwy właśnie mieli wchodzić za Fatumem, gdy usłyszeli z bunkra jego krzyk.
- Ubieżaajtie! Zombiaki! – w tym momencie rozległa się salwa strzałów. Fatum wbiegł w szparę między zardzewiałymi wrotami i poczuł gwiżdżące koło głowy rykoszety. Jakimś cudem nie dostał żadnego postrzału, aczkolwiek pojedyncze odłamki weszły mu w kamizelkę. Za winklem obmacał się, żadnej krwi. Kuna i Siwy wycofywali się właśnie na nieco bardziej osłonięte pozycje. Usłyszeli bełkoty z pobliskich garaży (no i ich „pozycje” przestały być osłonięte), wycofali się do ściany drzew. Fatum starał się do nich dołączyć, biegnąć od osłony do osłony. Byli pod zaporowym ogniem zombiaków z co najmniej dwóch stron. Odstrzeliwali się, zdejmując dwóch przeciwników. Z różnych zakamarków wychodziły kolejne „trupy”.
Całe szczęście że Zombi strzelają z bioder… Z prawdziwym, pełnosprawnym przeciwnikiem nie mieliby żadnych szans. Fatum wychylił się i władował serię w kamizelkę jakiemuś wojakowi z wypalonym mózgiem. Ten upadł z impetem na plecy i wypuścił kałasza z rąk. Kotłował się na ziemi charcząc i plując krwią. Wtedy sprawy przyjęły paskudny obrót.
Widząc że Fatum się wycofuje, Siwy i Kuna cofnęli się na okoliczną polanę, chcąc ubezpieczyć odwrót towarzysza. Nie rzucali muterek, nie patrzyli na detektory… Siwy w biegu spojrzał na Kunę, a ten znieruchomiał zaczepiając o coś stopą i zrobił oczy jak spodki.
- Wlazłem w lepik! Suka! Bladź! – lewy but zaczął obrastać lodem. Kuna rzucił kałasza i zaczął pruć na siłę sznurówki, byle tylko wyciągnąć stopę z buta… Zaczął drzeć ryja jak opętany, gdy anomalia o temperaturze suchego lodu trawiła stopę. Siwy złapał odrzuconego przez pechowego Kunę kałasza i odstrzeliwał wchodzące w pole widzenia Zombi. Strzelec był z niego całkiem niezły. Fatum, uciekając w stronę towarzyszy odrzucił zacięty w międzyczasie automat. Od razu dostrzegł, co się święci. Biegł sprintem do przyjaciela, który próbował wyrwać stopę z lodowego uścisku. Wyszarpnął obrzyna zaczepionego przy udzie, podbiegł do kumpla i władował dwie loftki w martwą stopę Kuny. Lód sięgał mu już ponad kostki. Huknął strzał, lód rozprysł się we wszystkie strony, parząc ręce i twarz Fatuma. Jego okaleczony towarzysz padł na oszronioną trawę, nie przestając drzeć ryja i rzucać mięsem.
Zombi odpuściły, część wyłożona na pancerzyk guzdrała się w trawie niezdarnie. Większość wypruła już wszystkie pestki. Teraz nieliczne trupy ściągały spusty i ciągnęły za zamki. Amunicji brak, tylko ich odruchy i suche strzały pozostały tym paskudnym kreaturom. Nie stanowiły już zagrożenia. Kuna leżał w trawie sycząc z bólu, Siwy lustrował okolicę szukając zagrożenia, miał jeszcze kilka nabojów w magazynku. Fatum na zaś załadował obrzyna, zaczepił paskami przy udzie i szybko wyciągnął podręczną apteczkę. Zaczął opatrywać przyjaciela. Stopa była odjęta w okolicy kostki. Kikut na szczęście był skuty lodem z anomalii, więc krwawienie było minimalne. Lód powstały w „lepiku” był czymś więcej niż zamrożoną wodą, przypominał bardziej „suchy lód”, był tak zimny, że parzył przy dotyku. Fatum wyciągnął „kulę ognistą” z plecaka i zaczął wytapiać anormalną, lodową skorupę z kikuta.
- Spokojnie Kuna, damy radę! – Ranny stalker syczał z bólu. - Cholera, stary, „lepik” przeżyłeś! – krzyknął Fatum, teraz Kuna uśmiechnął się niezdarnie i zaczął się śmiać przez łzy. - Czort pobieri! Jak my dojdziemy do baru? Jak ty to sobie, drogi Fatumku wyobrażasz? – Kuną szarpały spazmy bólu, sięgnął po plecak, przyssał się do flaszki z wódką, wzrok zrobił mu się maślany… W tym momencie Siwy niepewnie zapytał. - Da radę? - Co, ma nie dać! Jasne że da! – Lód powoli puszczał, krwawienie się nasiliło, trzeba było założyć zacisk i porządny opatrunek. - No, ale na spanie to już czasu nie mamy. Trzeba będzie jakoś tego kikuta zaszyć, Siwy, łap moje PDA i skontaktuj się z Barmanem, może wyśle nam kogoś naprzeciw, na rano powinniśmy dotrzeć do Rostoku…
epilog
:
Grupa stalkerów zgodnie z wytycznymi Barmana szła z Rostoku na wschód. Sto metrów do kontaktu. Podobno grupa tego „Fatuma” zebrała mnóstwo chabaru i informacji. PDA wykryło trzy znaczniki. Fatum, Kuna, Siwy. Wszystko gra. Podchodzili powoli do ściany drzew, sprawdzali detektorem każdy metr, maski przeciwgazowe na ryjach, oba półdupki ściśnięte. Medyk powoli przygotowywał środki medyczne i pojemniki na próbki (wszak rzadko zdarza się, ażeby ktoś wszedł w anomalię tego typu i przeżył).
Trzech przyjaciół wynurzyło się z gęstwiny. Przedstawiali sobą obraz nędzy i rozpaczy. Ekipa ratunkowa stanęła jak wryta, szczęki im opadły. Jeden, uśmiechnięty, cały ryj w wypalonych plamach, tył kombinezonu osmalony i popruty od ugryzień. Drugi wyglądał prawie jak burer, tylko wyższy, łyse plamy na siwej czuprynie, lewe oko pokryte bielmem, obdarte i pokiereszowane oporządzenie… Trzeci, podtrzymywany przez kumpli z opatrzonym kikutem, blady i kompletnie pijany. Wszyscy trzej śmiali się do rozpuku.
- Żyjemy, ku*wa, żyjemy! – Fatum odruchowo przeszedł na Polski. - Aleśmy „zwiad” zrobili! Nic, tylko nasrać i węża puścić – Wyseplenił pijany w sztok Kuna. Zataczali się ze śmiechu przez całą drogę powrotną.
Za ten post Nie_sądzę otrzymał następujące punkty reputacji:
Bracie, naprawdę dobra opowieść na burzowe letnie wieczory. Należy Ci się cała skrzynka "kozackiej" za udostępnienie nam tej opowieści. Kolejne zdania pochłaniałem jak zahipnotyzowany. Czas zleciał bardzo szybko, a ja nie żałuje ani jednej minuty poświęconej na ten utwór. Jeszcze raz, Twoje zdrowie stary!