przez Fender w 10 Kwi 2012, 13:20
Rozdział XII- Rok pański 86’
„Profesorze Rewski!”- Grzmiał niski głos otyłego mężczyzny po pięćdziesiątce. Naukowiec, mający nieco ponad trzydzieści lat uniósł głowę znad drewnianego biurka, mieszczącego się w ciasnym, dusznym pomieszczeniu. Wypełniał je dym papierosowy. W środku siedziało kilku ludzi, podobnie jak on odzianych w długie, białe fartuchy. Wszyscy z nich mieli przypiętą do piersi czerwoną gwiazdę.
- Panowie, sprawy się sypią. Wczoraj do szpitali trafiło kilkadziesiąt mieszkańców. Wszyscy mają objawy.- Mówił, niewzruszonym, twardym jak stal głosem.
- Ale jakim cudem się wydostało? Przecież to niemożliwe! Szczelnie zamknięte chłodnie, położone głęboko pod radarem!- Dziwił się nieco starszy naukowiec, o dużym, kartoflanym nosie.
- Zbyt długo nie zaglądaliśmy do środka. Aktywność pierwiastków była zabójcza. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby przesiąkło przez beton i zakaziło litosferę.- Jego ręce zadrżały, co ukrył sprawnym ruchem zaciągając się papierosem.
- Przecież tak nie miało prawa się stać!- Krzyknął kolejny z zebranych.
- Sami widzieliście, jak zadziałało na świnie i kury oraz na rośliny. Myślicie, że w przypadku ludzi będzie inaczej? Szczerze w to wątpię. Moskwa się zainteresowała. Musimy teraz martwić się o siebie. Nas zlikwidują jako pierwszych. Zrozumcie panowie! Jesteśmy na pierwszej linii ognia.
- Ale co my możemy zrobić? Już zaczęli otaczać miasta. Ponoć w Prypeci spotkała się cała rada robotnicza, obydwu miast, wraz z przedstawicielem stolicy.- Krzyknął kolejny.
- Musimy bronić się tutaj. Nie zapominajcie, że mamy inną broń o której oni nie wiedzą.
- Stwierdził Rewski.
- Andriej, ty chyba nie mówisz o wykorzystaniu Dugi?- W pomieszczeniu zapanowała cisza, przerywana jedynie miarowymi oddechami zebranych. Na twarzach obecnych malowało się wyczekiwanie, strach, obawa. Wszyscy chcieli usłyszeć co powie o tym dowodzący projektem Andriej Rewski.
- A jak inaczej mamy się obronić? Nie jesteśmy żołnierzami, w otwartej walce zginiemy po kilkunastu minutach. Nie mamy nawet broni. Z miasta już nie uciekniemy. Wszędzie ustawiono kontrole, ludzie są legitymowani. Patrole wojska obserwują ulicę. Ściągają nawet ósmą pancerną z Dniepropetrowska.
- Ma racje!- Krzyknął jegomość z ziemniaczanym nosem.
- Dokładnie, nie dajmy się zabić!- Grzmiał kolejny.
- Ale co mamy teraz robić?- Chciał się dowiedzieć jeszcze jeden.
- Posłuchajcie mnie. Za dwa dni, dwudziestego szóstego kwietnia włączymy radar. Przez te dwa dni, zapewnijcie bezpieczeństwo swoim rodzinom. Sam nie wiem, kiedy stąd się wydostaniemy. Zapasów starczy nam na kilkanaście lat. Być może zapomną. Wybaczcie panowie. Jestem umówiony z ordynatorem szpitala psychiatrycznego numer dwa. Mamy przyjrzeć się objawom i zdecydować co uczynić dalej.- Powiedział, po czym wstał zza biurka i zostawił współpracowników samych. Znajdowali się w bunkrze głęboko pod ziemią, więc skierował się w stronę metalowej windy. Gdy znalazł się na górze, wsiadł do swojego mercedesa, ściągniętego prosto z RFN. Gwiazdy były głęboko rozsiane po niebie. Widać je było, aż po linię horyzontu.
Jechał przez las, wąską asfaltową drogą. Dręczył go niepokój i wyrzuty sumienia. Ukojenie skołatanym nerwom przyniósł dopiero dym dobrej jakości papierosa, który delikatnie drażniąc gardło, wypełnił płuca. Miał przeczucie, że w najbliższych dniach będzie świadkiem przełomowych wydarzeń. Lecz jak to wszystko potoczy się dalej? Co stanie się z żoną Natalią i jego synkiem Gustawem? Musiał o nich zadbać. Na rozmyśleniach spędził około trzydziestu minut. Wjechał do miasta. Latarnie rozświetlające mroki małej radzieckiej metropolii przybrane były dekoracjami. Widać było, że przygotowania do święta pracy szły pełną parą. Wąskie i kręte drogi pokonywał z niemałą satysfakcją. Jazda nocą po Limańsku była dla niego przyjemna. Miasto miało swój urok i niepowtarzalny klimat, zamknięty w betonowych, figlarnie żółtych ścianach, zupełnie jak statek w butelce. Jechał traktem Lenina, aż jego oczom ukazał się budynek szpitala. Na parkingu stały trzy wojskowe UAZ-y. Każdy z nich zamontowany miał w otworze na dachu karabin maszynowy. Żołnierze stali, opierając się o karoserię i rozmawiali o swych podbojach miłosnych. Rewski wszedł po betonowych schodkach do budynku szpitala. W recepcji od razu powitał go ordynator- Grigorij Kijski.
- Witaj przyjacielu.- Powiedział ordynator smutnym głosem.
- Witam, jak sprawy się mają?
- Chodź, sam zobaczysz.- Grigorij ujął Rewskiego za rękę i zeszli na dół, przez drzwi strzeżone przez dwóch rosłych komandosów specnazu.
- Naprawdę jest aż tak źle?- Spytał Andriej.
- Rząd przysyła coraz nowe oddziały. Wiesz dobrze, że zlikwidują każdego, który miał jakikolwiek związek z całą sprawą.
- Tak. O tym porozmawiamy później, mam dla ciebie propozycję w związku z tym. Obejrzyjmy jednak najpierw pacjentów.- Powiedział, po czym oboje weszli na długi korytarz, z którego można było dostać się do różnych sal. Każda z nich strzeżona była przez dwóch żołnierzy. Skręcili do czwartej. Znaleźli się w pomieszczeniu wyłożonym białymi kafelkami. Za grubą, pancerną szybą, przypięty był pasami do łóżka pewien mężczyzna. Jego skóra zaczęła schodzić z ciała. Rzucały nim konwulsje, powstrzymywane jedynie przez mocne skórzane pasy oraz metalowe łańcuchy. Podpięty był do aparatury medycznej. Andriej spojrzał na ekran monitora.
-Puls 400?! Przecież to niemożliwe!- Krzyknął zdziwiony Rewski.
- Ależ owszem przyjacielu. Jego mózg wykazuje aktywność ponad wszelką normę. Szacujemy, że IQ tego człowieka wzrosło do 350, jednak organizm nie jest w stanie poradzić sobie z tak szybkim przyrostem różnych funkcji. W ciągu dwóch godzin, jego kończyny urosły dziesięć centymetrów. Ten związek powoduje silne mutacje ciała. Widzisz tą bańkę na klatce piersiowej? To serce. Z naszych obserwacji wynika, że jako jedyny narząd nie podlega mutacji. Nie radzi sobie z przepompowaniem krwi, której od momentu zakażenia w organizmie przybyło prawie pięćdziesiąt procent. Ten człowiek bardzo się męczy, jednak prezes stołecznej rady partii robotniczej zakazał uśmiercenia. Musimy obserwować i badać. Cholerne bestialstwo. Widzisz tego w okularach? Obserwator z Moskwy. Stolica zainteresowana jest tworzeniem nadludzi z wykorzystaniem tego preparatu. Ten człowiek umrze w przeciągu dwóch dni. Chodź dalej.- Przeszli oboje do następnej sali, bliźniaczo podobnej do poprzedniej. W tej jednak za pancerną szybą umieszczonych było dwóch mężczyzn. Ich ciała były poparzone i poprzecinane. Nienaturalnie duże głowy, powyginane kończyny, przerośnięte różnego rodzaju narządy. Mutacja w ich organizmach przebiegała w zastraszająco szybkim tempie. Oboje byli przypięci łańcuchami do przeciwległych ścian, wściekle się miotając, krzycząc i puszczając ślinę z ust. Przez jeden otwór pomieszczenia wystawała lufa karabinu maszynowego RPD.
- Idzie okularnik. Mamy przeprowadzić badanie, jak zachowują się w swojej obecności.- Powiedział ordynator, po czym stanął przy mechanizmie zwalniającym łańcuchy i czekał na sygnał. Obserwator z Moskwy, poprawił duże okulary na swoim nosie, po czym nonszalanckim gestem nakazał Kijskiemu zwolnić łańcuchy. Obu mężczyzn, ujadając jak dzikie zwierzęta rzuciło się w swoją stronę. Wywiązała się straszliwa walka. Każdy z nich chciał pierwszy zabić przeciwnika. Cały straszny spektakl nie miał w sobie niczego co ludzkie, niczego co mogłoby przyrównać walczących do ludzi. Obaj rzucając się na siebie zadawali kolejne ciosy w szaleńczej furii.
Po kilku minutach przepełnionych rykami zarysowała się wyraźna dysproporcja sił pomiędzy walczącymi. Jeden z nich był większy i z pewnością silniejszy od drugiego. W pewnym momencie ujął go z tyłu za głowę i z całej siły pociągnął do góry. Można było usłyszeć chrzęst, po czym napór mięśni i kręgów ustąpił. Głowa jednego ze zmutowanych została wyrwana, wraz z kawałkiem kręgosłupa. Krew z ogromnym ciśnieniem trysnęła na ściany. Ciało pozbawione swej górnej części bezwładnie osunęło się na ziemię, wyrzucając z siebie kolejne litry krwi. Zwycięzca podniósł głowę ofiary do ust i rozpoczął konsumpcję. Twarde i silne zęby z łatwością miażdżyły czaszkę. Po kilku chwilach potwór dostał się do mózgu. Zawył z rozkoszy, po czym zgłębił usta w mięsie. Wszyscy oniemieli. Ze zgrozą oraz przerażeniem patrzyli na makabryczną scenerię. Jedynie obserwator z Moskwy wykazywał zadowolenie. Szeroki uśmiech gościł na jego wąskiej, chudej twarzy.
- Dosyć tego! Zabić go!- Krzyknął ordynator. Szczęk karabinu maszynowego wypełnił pomieszczenie. Pociski z RPD dosłownie rozerwały ciało zwycięzcy. Po trwającej kilkadziesiąt sekund serii cały pokój za pancerną szybą pokryty był krwią i kawałkami narządów.
- Jakim prawem kazał pan go zabić?!- Krzyknął okularnik, po czym doskoczył do Kijskiego.
- Sam pan widział. To nie jest ludzkie!
- To ja tu określam co ludzkie, a co nie! Jeszcze jeden akt niesubordynacji z pańskiej strony i obiecuję, że wrzucę pana do jednej klatki z tymi mutantami!- Wrzasnął, po czym wyszedł zostawiając osłupiałych lekarzy. Rewski i Kijski przeszli do gabinetu ordynatora. Andriej odpalił papierosa. Ręce mu drżały, głos się łamał.
- Widziałeś to Grigorij? Widziałeś?! To wszystko nasza wina!- Mówił. Łzy nabiegły mu do oczu.
- Nie mów tak przyjacielu. Dostaliśmy rozkaz. Jeśli byśmy odmówili, usunęliby nas kilka lat temu.- Próbował go pocieszyć lekarz.
- Jak mogliśmy stworzyć coś tak okropnego.
- Sami nie wiedzieliśmy, jaki będzie ostateczny efekt naszych działań.- Ordynator usiadł obok niego.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie. Za dwa dni uruchomimy Dugę. Mamy dużo zapasów, starczy na wiele lat. Musisz być wtedy z nami przyjacielu.- Stwierdził Rewski.
- Rozumiem. Nie ma już odwrotu.- Smutnym głosem powiedział Grigorij.
- Każ Marii wyjechać. Powiedz jej o wszystkim. Nas nie wypuszczą, lecz ona ma szansę.
- Tak zrobię…- Zakończył ordynator. Rewski wyszedł ze szpitala zdruzgotany. Udał się do swojego domu przy ulicy Wołyńskiej 7. Kolejne dni minęły na nerwowym oczekiwaniu. Do miasta dotarła ósma pancerna. Rozpoczynała się rzeź mieszkańców. Wojsko likwidowało każdego, co do którego mieli choć odrobinę podejrzeń co do infekcji. W rzeczywistości, rozpoczęła się rzeź, grabieże, gwałty. W tym samym czasie w podziemnym bunkrze pod radarem Duga zebrało się trzydziestu naukowców. Wszyscy smutni, lecz zdeterminowani nerwowo patrzyli na zegar zawieszony na ścianie w głównym holu. Była za dziesięć dwunasta. W pewnym momencie drzwi od windy otworzyły się. Stał w nich obserwator z Moskwy. Ubrany w nieco za duży czarny garnitur, poprawiał na nosie swe wielkie okulary. Z uśmiechem podszedł do Rewskiego i machnął mu kartką przed nosem.
- Niestety profesorze. Wasze bestialskie poczynania zostaną zakończone. Rada nieustająca partii, jednogłośnie stwierdziła, że odpowiedzialność za następujące wydarzenia ponosicie wy i wasz zespół naukowy. Niniejszym zostajecie aresztowani, a o dalszym losie zdecyduje sąd najwyższy. Jednak nie liczyłbym na zbyt wiele.- Zaśmiał się okularnik, po czym wyzywająco spojrzał prosto w oczy Andrieja. Ten ze stoicki spokojem zrównał swe spojrzenie z okularnikiem.
- Chciałbym tylko powiedzieć, że badania zostały prowadzone na rozkaz władz, więc sami siebie powinniście osądzić. Owszem, jesteśmy winni, jednak nie w całej mierze. Niech mi pan uwierzy, że odpokutujemy za swoje czyny.- Mówił spokojnym głosem.
- Ha! I co wy niby możecie zrobić!- Śmiał się obserwator. Rewski nie odpowiedział. Wyjął z fartucha rewolwer, spojrzał prosto w oczy rozmówcy. Kąciki jego ust wygięły się w lekkim uśmiechu, po czym strzelił w brzuch okularnika. Ten z wyrazem przerażenia na twarzy osunął się na posadzkę. Z rany sączyła się krew. Jeszcze żył.
- Zapłacisz za to!- Wrzasnął.
- Nie byłbym tego taki pewien.- Ze stoickim spokojem powiedział Rewski. Jego głos tak cichy i spokojny był bardziej przerażający od wrzasku Leonidasa w wąwozie termopilskim. Spojrzał z pogardą na leżącego moskiewskiego pieska, po czym wycelował w jego głowę i strzelił. Kawałki mózgu pokryły posadzkę. Pocisk przeleciał przez oko, niszcząc okulary. Rewski położył broń na stoliku, po czym spojrzał na Kijskiego.
- Zaczynamy…
Ostatnio edytowany przez
Fender, 10 Kwi 2012, 13:57, edytowano w sumie 1 raz
-
Za ten post Fender otrzymał następujące punkty reputacji:
- Misterius, kasjusz21996, brak, weteran XD.