Gdyby tylko Stalkier pozwalał na akcje typu stealth (chwała Misery, ale tutaj skupmy się na vanilli), to w całej Zonie byłbym znany jako wschodni Sam Fisher, albo Garrett. "Prawdziwy duch, pojawia się i znika, wyrżnął cały oddział nim zdążyłem popuścić w majty" - krzyczałby każdy bandycki śmieć
Niestety wiele razy próbowałem grać w ten sposób, ale się po prostu nie dało. Dlatego niepotrzebnej walki staram się unikać, nie zarabiam na przeszukiwaniu zwłok tylko na zdobywaniu i sprzedawaniu artefaktów. Wtedy zaopatruję się w możliwie najcelniejszy karabin szturmowy i noktowizję (oczywiście w późniejszej fazie rozgrywki). Wolę poruszać się nocą.
Gdy dochodzi do nieuniknionej wymiany ognia, nie preferuję akcji w stylu Rambo tylko eliminowanie po kolei niecierpliwych celów, chcących mnie za wszelką cenę dorwać. Tak, kampię. Raz po raz zmieniam osłonę, wtedy ponownie skanuję teren w poszukiwaniu łatwego celu. Nie wiem czy to podejście ostrożne, inni mogą stwierdzić, że tchórzliwe - bynajmniej takie pojedyncze eliminowanie wrogów okazuje się być skuteczne.
Wracając do ekwipunku - w lewej kieszeni od spodni chowam jeszcze shotgun, co by nie zostać zjedzonym przez pijawkę. Choć i mutantów staram się unikać, to nie oznacza wcale, że omijają mnie wszelkie stalkerowskie smaczki. Wręcz przeciwnie, przemykanie tuż pod nosem stada psów zawsze podnosi adrenalinę, głównie dzięki systemowi skradania - nieczytelnego i niepewnego jak cholera!
Zdradzę jeszcze, że jeśli nie uda mi się podejść odpowiednio blisko celu (czy to obozu, czy zabłąkanego człowieka) gdzie mam szansę na zadanie tego śmiertelnego ciosu - wczytuję save'a. No tak już mam, przenoszę ten schemat z innych gier, niekoniecznie skradankowych (tutaj Skyrim się kłania, choć gdy uda się "wymaksować" skradanie, to idzie gładko).