teatrzyk zielony modder przedstawia:
SMUTNA HISTORIA O ZNIKNIĘCIU KARDANA
Pewnego razu, gdy słońce nad Zoną wywoływało uśmiech na twarzy nawet najbardziej zaprzałego bandyty, postanowiłem zmoddować nieco Kardana.
Próbuję tak, śmak i owak - na nic moje wysiłki! Kardan niechętnie tylko burczy i prycha.
Aż któregoś razu miarka się przebrała. Przychodzę znów do niego, a Kardan najwyraźniej wkurzony już moim nagabywaniem wstał nagle i wyszedł bez słowa, mieląc w ustach przekleństwa.
Zostałem sam w świdrującej ciszy, zawstydzony swym natręctwem. Po chwili zebrałem się w sobie i idę za nim, myślę, pogadam jakoś, wytłumaczę...
Doganiam go na zewnątrz i pytam:
- Kardan, stary druhu, co jest nie tak?

- Zostaw mnie w spokoju! - odpowiada Kardan
- No ale daj spokój - próbuję go przekonać - To tylko mod, jak ci się coś nie podoba, powiedz, uwzględnię to w kodzie przecież...
Obrażony nawet nie słuchał, co mam do powiedzenia. Poleciał biegiem, byle jak najdalej ode mnie.

Ze zgrozą patrzę, jak stanął na krawędzi statku. Myślę, no kurna, niemożliwe! Żeby tak od razu samobója strzelać? Wołam za nim:
- Kardaaaan! Gdzie lecisz?! - i idę do niego, może chłop ma delirę i trzeba pomóc, zanim sobie krzywdę zrobi?
Jak tylko się zorientował, że się zbliżam...

... puścił się pędem w drugą stronę. Myślę, nie jest z nim najgorzej, skoro nie skakał na łeb i szyję, ale trza chłopa łapać.
- Kardaaaan! No co to za fochy, stary koniu! Nie rób jaj! - krzyczę za nim, ledwo już dysząc od ganianego po całym pokładzie.
W końcu puścił się trapem na dół. Biegłem za nim co sił w nogach, ale skubany, miał kondychę dużo lepszą niż moja.

Dogoniłem go jeszcze za rogiem na dole, ale potem puścił się w Zonę i wszelki słuch o nim zaginął.
Od tej pory, kiedy wchodzę do Skadowska rozmowy milkną, a barman udaje, że nie ma już wódki i kiełbasy na stanie.
kurtynaED:
Pangia, jakbyś tam był - właśnie to go rozjuszyło.
