Znalezisko wiąże się z rodzinną opowieścią, którą w skrócie przytoczę.
Pradziadek był powstańcem wielkopolskim, który wraz z kompanami wykurzył pobliski garnizon niemiecki. Oczywiście skorzystali z okazji i zaopatrzyli się w ichnią broń. Po powstaniu trochę tego zostało w jego rękach i pieczołowicie to przetrzymywał w domu. Aż do 39r, gdy prababka część broni wyrzuciła do rzeki, część zakopała w ogródku a oficerską szablę paradną schowała w kurniku (została długo potem odnaleziona i do dzisiaj spoczywa na kominku). Trzeba pamiętać, że wówczas niemcy za posiadanie broni karali śmiercią a pradziadek mimo sędziwego wieku chciał iść na niemca...
70 lat później podczas prac w ogródku natrafiłem na kawałki metalu, co nie było dla mnie zaskoczeniem, ale gdy przyjrzałem się bliżej, rozpoznałem charakterystyczne łódki do Mausera a po ostrożnym odkryciu ziemi rozpoznałem również kształt karabinu. Całość pozostawiła po sobie tylko kolorowy ślad i gdzieniegdzie zmienioną glebę, ale zamek nadal był w całości, chociaż ledwie rozpoznawalny. Łódki i kilka naboi dzięki szmacie była w lepszym stanie, poza tym mosiądz jest bardziej odporny od stali czy drewna.

Łódki na 5 naboi, wszystko mocno skorodowane, sądząc po resztkach było tego z kilkanaście magazynków, rozpoznawalne ledwie kilka sztuk, to na zdjęciu w najlepszym stanie. Ponieważ cała reszta została prawdopodobnie zakopana niżej, to dzisiaj nie ma już co szukać (teren zalewowy, tuż nad rzeką).
Ale w tym wszystkim najbardziej istotne jest wrażenie dotykania czegoś, co wiąże się z osobistą historią mojej rodziny, z historią która działa się w domu, w którym mieszkam

Pradziadka uhonorowałem wcześniej w inny sposób, bowiem pracuję na wykonanej przez niego strugnicy, ale te kilka gramów metalu ma w sobie ogromny ładunek emocji.